9.08.2014

Już po burzy, jeszcze przed słońcem.

Pomieszanie z poplątaniem.
Jestem na lekach uspokajających. Ale lekkich, ziołowych popierdółkach. Szkoda, one nie pozwalają ulecieć smutkowi.
B. kocham nadal. On mnie już nie. Układ "ogarniemy się i wrócimy do siebie" prysnął na tym ogniwie, którego byłam zawsze pewna. Jego miłości.
Jakoś układam sobie powoli na nowo. Od dwóch tygodni pracuję.
Chcę żeby B. został moim przyjacielem, ale on chyba nie umie. Chociaż stale to deklaruje.
Wiem, że ja też muszę się zmienić. Może kiedyś będziemy razem. Może nam się uda.
Żeby tylko nie wyjeżdżał.
Całe miasto może opustoszeć, niech on zostanie.
Kiedyś myślałam, że jestem zakochana w T. Czy w R. Bzdura. B. był, jest i na pewno długo będzie jedyną osobą, którą kocham.
Niech mu się ułoży, jak najlepiej.
Niech nie straci tego, co osiągnął. Niech nie cofnie się.
Niech idzie do przodu i będzie szczęśliwy.
Brakuje mi naszych długich rozmów. Tak zwyczajnie.
Postaram się tu częściej pisać.
Lepiej, ciekawiej. Chociaż o B. też będzie. Skoro nie mogę powiedzieć nic jemu, to chociaż tutaj... Piszę do niego listy, gdy bardzo potrzebuję rozmowy. I wkładam do szuflady. Wspominam w nich, tęsknię, śmieję się i płaczę. One mnie nie odpychają.
Dużo mnie nauczyło nasze rozstanie. Głównie o mnie samej.