Napisałam,co miałam napisać. Nie czuję jednak zbyt wielkiej radości, czy ulgi. Na razie jestem wypluta, przemęczona i nie mam siły wyprodukować więcej, niż kilka zdań.
Wrzucam piosenkę, która ostatnio za mną chodzi. Podobno eurowizyjna. Nie wiem, nie oglądałam.
Jak ochłonę, to mam już pomysły na kilka postów :)
Parę dni temu na onecie, natknęłam się na ten artykuł: http://ciekawe.onet.pl/fototematy/unijne-absurdy,5637727,16569222,galeria-maly.html . No, właściwie to galerię. Autor podaje różne ciekawostki na temat unijnego prawa, aby ukazać, jak oderwani od rzeczywistości są unijny urzędnicy i jak wielki jest to świat absurdu. Ludzie czytają i przyklaskują, przekazują sobie dziwactwa "tych tam z Brukseli" przy piwie ze znajomymi, gdy temat zejdzie na politykę(a Polakom zejdzie zawsze) i zastanawiają się,dokąd zmierza świat.
Szkoda tylko, że artykuł napisany jest w sposób, który wyjaśnia niewiele(chociaż część tak,więc akurat szacunek, że nie samo naśmiewanie się) lub wyjaśnia w sposób pobieżny, mało usprawiedliwiający te "rewelaje"..
W ramach ostatniego gwizdka przed wyborami, postanowiłam się rozprawić z unijnymi absurdami sama!
Cynamon
Rzeczywiście wniosek wpłynął, ale co z tego? To, że ktoś napisał wniosek,bo ma do tego prawo i Parlament Europejski ma obowiązek go rozpatrzyć, to jeszcze nie znaczy, że naprawdę możemy szykować się na zakaz cynamonu. Raczej jest to mało prawdopodobne. Miałam okazję kiedyś przyglądać się i analizować takie wnioski do PE(a właściwie taką streszczoną tabelę, zawsze coś). Ludzie piszą tak absurdalne petycje do PE,że połowa z nich wydawała mi się głupim żartem. Nie były. Wszystkie trzeba wg reguł rozpatrzyć i odpowiedzieć na nie. Przykładów podawać nie będę, jednak możecie być pewni, że jak dawniej ludzie chodzili ze skargami do księdza, wójta czy innych "figur", albo ponarzekali sobie w zamkniętym gronie, tak teraz biją prosto do PE.
Marmolada
Marmolada to tylko z cytrusów, reszta to dżemy,śliwkowe to powidła(z tym akurat zgodzę się), Austriacy sobie wywalczyli "marmeladę". W angielskim, już od XVII wieku,jeśli "marmalade" to tylko z cytrusów. Pod ich wpływem przeszło to do ustawy. Zresztą więcej macie tutaj...http://en.wikipedia.org/wiki/Marmalade
Marchewka
No to już w ogóle przeszło do legendy. Marchewka to owoc! To nawet w artykule zostało wyjaśnione i jest logicznym działaniem. Z czym Wam się kojarzy dżem? No z owocami. I tak jest w dyrektywie unijnej, że dżem to z owoców. Problem tylko w tym, że Portugalczycy robią dżem z marchewki. Żeby mogli sprzedawać je na terenie Unii, trzeba było jakoś wpisać,że ten marchewkowy dżem też jest ok- inaczej nie spełniałby standardów. No to zamiast tworzyć nowy dokument o dżemie marchewkowym, albo pisać ciągle "z owoców lub marchewki", w przepisach podciągnęli marchewkę pod owoc, żeby prawnie nie było problemu. I to wcale nie tak, że Bruksela to jakiś kosmos, gdzie ludzie na co dzień wrzucają marchewkę do sałatki owocowej i nie widzą w tym nic dziwnego. Chodziło o handel i ułatwienie w przepisach.
Krzywizna bananów i bodajże ogórków
Jak wiadomo, handel w Unii nie odbywa się tylko wewnątrz, ale handlujemy też na linii Unia- reszta świata. Żeby nie zalewał nas lewy towar i aby lepiej skoordynować wymogi i standardy, urzędnicy próbowali określić te parametry. Wiadomo, brzmi to dziwacznie, poza tym i tak wycofano się z przepisu. Jednak czy naprawdę było to tak głupie? Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w hm...akademiku! I na zmianę kupujecie pomidory dla wszystkich z piętra. I nagle jedna osoba kupuje tru ekologiczne pomidorki, duże rumiane, płaci za nie sporo pieniędzy, następna przy swojej kolejce kupuje małe i pogniecione, kolejna zielone i jakąś dziwną odmianę. Dobry układ? A nie lepiej się umówić: słuchajcie, kupujemy pomidory średniej wielkości, czerwone, nie drożej niż x zł/kg. Mniej lub bardziej takie wszystkim smakują, sprawiedliwy podział kosztów i wiecie,czego się spodziewać. Wspólny rynek to trudne przedsięwzięcie, żeby miał sens, musimy mieć przecież jakiś wspólny standard.
Wędliny i kiełbasy
Sama byłam zaniepokojona regulacjami w sprawie wędzenia kiełbas i wędlin. Mój tata w domowych warunkach robi fantastyczne wyroby, nieporównywalnie lepsze i zdrowsze od tych sklepowych. Na szczęście chodziło tylko o wyznaczenie dopuszczalnego limitu szkodliwych substancji, więc właściwie wszystko pozostaje bez zmian. To po co dalej analizować?
Ślimak też ryba
Analogicznie do marchewki. Ślimak w procesie obróbki, przechowywania traktowany jest właściwie jak ryba. To po co tworzyć nową dyrektywę o ślimakach, zamiast podciągnąć go pod rybę? Ktoś tu chyba narzekał, że UE to nadmiar biurokracji...
Świnia też człowiek
Nie człowiek, a myślące i czujące zwierzę. Ja wiem, że te zabawki brzmią śmiesznie, ale to przypomina trochę sceny z nieśmiertelnego "Galimatias czyli kogiel-mogel 2", gdzie ludzie na wsi pierwszy raz widzą pudla na oczy, zastanawiają się czemu nie jest przy budzie i jak można psa karmić dobrym mięsem. Teraz już nikt się nie śmieje z robienia psom i kotom królewskich warunków, a świnie bawią nadal. Problem tylko w tym, że świnia ma umysł 3-letniego dziecka- nie jest głupim, brudnym zwierzęciem, służącym tylko na kotlety, jak wszyscy myślą. Z nudów zwierzaki gryzą się między sobą. Co za problem z tymi zabawkami? 3-latek też jest zbyt głupi na zabawki?
Samogaszące się papierosy
Naprawdę uznaje ktoś to za absurd? Coś co ma służyć bezpieczeństwu? W USA, Kanadzie a nawet Finlandii, czy podobno części Irlandii to już od dawna norma. Nie ma ryzyka, że ktoś uśnie z papierosem w ustach i podpali się(jestem pewna, że każdy z Was słyszał o chociaż jednym takim przypadku)- podobno ok. 2 tys. osób rocznie w Europie, ginie taką śmiercią. Niestety pomysł jakoś umarł śmiercią naturalną, a szkoda, bo mogłoby to mieć pozytywne skutki.
To, czy taka przyjaźń istnieje, próbowano rozstrzygnąć już od wieków. I dalej nic. Prawdopodobnie rozwiązanie tej zagadki byłoby prostsze, gdyby nie to, że zamieszana jest też w to kobieta. Podzielę się jednak, jak to wygląda u mnie(a co, kto mi zabroni!).
Oprócz oczywiście B., który jest moim przyjacielem, ale również chłopakiem, więc chyba nie liczy się, mam jednego męskiego przyjaciela. T. poznałam na początku moich studiów, jesteśmy nierozłącznym duetem na roku, wiadomo,że jak ktoś zapisuje mnie do jakiegoś projektu, to musi być tam T. I na odwrót. A jak mamy robić coś w parach, to też wiadomo z kim będę pracować. Spędzam z nim przerwy między zajęciami. Chodzimy coś zjeść, czasem razem gdzieś wyjdziemy na piwo czy jakiś koncert(ale to rzadko, bo T. to jeszcze większa leniwa buła,niż ja).
Zastanawiacie się pewnie, czy serio wszystko jest tak niewinnie i traktujemy się totalnie aseksualnie? Teraz tak. Ech,muszę przyznać, że nie zawsze było tak, że naprawdę "kumple". Z mojej winy. Z jego nie wiem. On zresztą nie wie, że ja kiedyś coś, ja mogę nie wiedzieć, że on kiedyś również. Jedyna rzecz, której mu nie mówię, to to,że byłam kiedyś w T. trochę zakochana. Etap jednak przeszedł, dalej(a nawet bardziej) przyjaźnimy się, więc może jednak można uznać naszą relację za zupełny "friendzone".
Gdy poznaliśmy się, nie zwracałam uwagi na T. w sensie "obiektu westchnień". Ja, K. i T. tworzyliśmy mroczne trio, ku plotkom niektórych wywłok na wydziale, że ja tak i z jednym i z drugim wiadomo co.. Plotki jednak ucichły, K. zrezygnował z kierunku, zostałam ja i T.
Czemu się zakochałam?(tak to nazywam, bo na zauroczenie to zbyt ciężko to przeżywałam). T. jest bardzo przystojny. No kurde taki mój typ i ideał. Teraz mówię to głośno na lewo i prawo, że jest przystojny, ale dlatego, że już nie mam z tym problemu. Poza tym, bardzo już kogoś wtedy potrzebowałam. Dogadywaliśmy się świetnie, te same zainteresowania, muzyka, poczucie humoru,jego zachowanie gentlemana. Która z Was byłaby niewzruszona? ;) T. miał jeszcze tę właściwość, że po pierwsze, nigdy nie zauważał, że ktoś na niego leci(wynajęłybyście samolot z transparentem, to by akurat wiązał sznurowadła), po drugie, sam nigdy nie okazuje czegoś takiego. Poker face. Nie mogłam więc zweryfikować niczego, oprócz oczywiście pytania wprost, a na to nie miałam odwagi. Zwierzanie się, spędzanie mnóstwa czasu, rozmowy do późna- nie miałam jasnego obrazu "czy to jest przyjaźń,czy to jest kochanie", no i wpadłam(w miłostkę, nie w ciążę). Długi czas miał przerwę między jedną dziewczyną(z którą zerwał po 3 latach, na początku naszej znajomości),a kolejną, więc w tym czasie miotałam się jeszcze bardziej. Wszystko podsycał K., z którym mieliśmy kontakt, który albo trochę się naśmiewał o tym, że się zejdziemy, albo może coś widział-u mnie? u niego?.
Przez naprawdę długi czas wpadałam w radość(bo nagle ni z tego, ni z owego przytulił mnie mocno na pożegnanie, a nigdy tego nie robił, czy przyjechał do mnie przed zajęciami, tak o,żeby posiedzieć, bo poznałam jego rodziców,a on moich- na jego specjalne życzenie!), albo w rozpacz(bo akurat ktoś mu się spodobał,albo włączył mu się tryb gbura i zbywał mnie półsłówkami). Starałam się z jednej strony nie pokazać nic, z drugiej uruchamiać tak łagodne sygnały, żeby może jednak coś pojął- ale na tyle łagodne, że mogłabym się ich wyprzeć,gdyby był niechętny. Nie wiem, czy kiedyś coś zauważył. Może raz, jak poszedł ze mną na piwo(mimo,że nie pije alkoholu, podobno tylko dla mnie), a ja lekko podchmielona dałam bardziej znak,że jakby co, to ja czekam. Może inaczej to zrozumiał, może nie zwrócił uwagi, może po prostu nie chciał.
Kiedy mi przeszło? Szczerze? Razem z B. Chociaż pamiętam dzień po tym, jak zeszłam się z B. Stałam w kolejce z T. w sklepie, rozmawialiśmy. Jemu coś akurat nie układało się z dziewczyną. A na ten mój związek reagował jakoś tak...Niby, że świetnie,ale miałam wrażenie,że przyzwyczaił się trochę, że jestem forever single, zawsze obok. Że go to tak trochę zaskoczyło. Nie pamiętam teraz, co konkretnie wtedy powiedział. Ale było to coś, co tym razem ja odebrałam,jako sygnał- może nadinterpretując, nie wiem. Pomyślałam tylko wtedy, że wystarczy, że powie jedno słowo, to trudno, ale zostawię B. Praktycznie bez wahania. Nie ma co dziwić się, znaliśmy się z B. dopiero od około 2 tygodni(tak,w wiem, szybko nam poszło). Ale jednak tak głupio.
Później rosnące uczucie do B. przyćmiło wszystko. Teraz już nie mam problemu z T.(chociaż 2 razy śniło mi się, że się całowaliśmy, ale zrzucam to na to, że swego czasu tęskniłam bardzo za B., a z T. ciągle widywałam się, więc chyba zlało się w mózgu w jedno ;p). Co więcej, nasza przyjaźń dużo zyskała. Pomagał mi w trudnych chwilach z B., patrząc na wszystko rozsądnym, męskim okiem, przeprowadzał mnie do nowego mieszkania, wiem, że mogę do niego zadzwonić w środku nocy, bo chcę się wygadać, chodzi czasem ze mną na zakupy- ku uciesze bab w Rossmannie poganiając mnie różnymi hasełkami przy wyborze szminki, poratuje czasem kasą, nie mamy żadnego tematu tabu(no oprócz tego jednego, który opisałam ;p). Bywa szorstki, jesteśmy dla siebie złośliwi- ale tak to już wygląda przyjaźń z facetem. Nie ma lukru, jest dużo szczerości, wolności(nie gadamy przez 2 tygodnie? No problem!) i zawsze gotowość pomocy.
Jak to toleruje B.? Mimo początkowej wzajemnej nieufności, również polubili się. Nie jest zazdrosny,wie, że może mi ufać. Czasem ma tylko drobne akcje, ale przyznam, że trochę z mojej winy, bo B. zaleca się do mnie i łasi gdzieś z tyłu, a ja niewzruszona gadam na fb z T. Albo T. drapie mnie za uchem w tramwaju, na oczach biednego B. Ale ogólnie jest dobrze. Wierzę,że kiedyś będziemy spotykać się w czwórkę(razem z jakąś Panią T.) i wspominać stare, studenckie czasy.
Czy powiem kiedyś T. o tym,że nie zawsze chciałam go tylko za kumpla? Nie wiem. Może. Ale pewnie dopiero wtedy, gdy oboje żonaci/'mężaci'+dzieciaci i będzie nam już naprawdę wszystko jedno. Na razie chyba nie ma jeszcze odpowiedniego dystansu, a nie chcę niszczyć naszej przyjaźni(tak, teraz już tylko), czy moich relacji z B.
Teraz już z całą pewnością mogę powiedzieć- tak, przyjaźń z facetem istnieje!
Wróciłam. Zmęczona, trochę podłamana egzaminem(wszyscy religijni czytelnicy zobowiązani do modłów w mojej sprawie), z mnóstwem rzeczy jeszcze przede mną, ale mimo wszystko, powinnam już bywać tu częściej. Im dłużej nie pisze się, tym trudniej znowu zacząć i nadrobić zaległości na Waszych blogach, bo w przeciwieństwie do mnie, nie opierdzielacie się w kwestii postów ;).
Tak, jak wskazuje tytuł, zmagam się z wieloma uzależnieniami. Czasem ciężko z nimi żyć, ale udaje mi się od czasu do czasu pokonać. A później znowu wracam i tak w kółko. Co konkretnie?
1. Kawa
Nie jestem typem osoby, która po przebudzeniu wygląda i czuje się, jak w reklamie. Raczej nie umiem otworzyć oczu, wszystko mnie wkurza i jestem jeszcze większą zołzą, niż zwykle.
Pierwszy łyk, i może to tylko placebo, ale nagła odmiana. Świat nie wydaje się taki zły, ja robię się bardziej ludzka, odkładam do szafki cyjanek, którym miałam częstować wszystkich domowników.
Z kawy zrezygnować potrafię, jeśli naprawdę wyśpię się,lub mam dzień lenia- ale to bardzo rzadko. Zresztą, nawet jeśli zdarzy mi się zastąpić napój bogów kubkiem herbaty, to i tak zaraz po niej robię kawę. Musi być i koniec. Dobrze, że przynajmniej na razie trzymam się jednej filiżanki/kubka dziennie. Jest nadzieja,że nie padnę na zawał przed 30-stką.
Kiedy zaczęło się moje uzależnienie? No już parę dobrych lat temu, w czasie warsztatów maturalnych z historii i wosu. Jeździłam z koleżanką w weekendy(!) o 7.05 do Katowic, na miejscu biegłyśmy do McDonalds, tam kawa, jakaś buła i na zajęcia. Później w trakcie nauki do matur moja kawowa miłość rozwinęła się, i tak już zostało.
2.Facebook
Jestem dzieckiem facebooka. Potrzebuję go nie tylko do rozrywki, bo mamy tam np.: grupę skupiającą ludzi z roku i gdyby nie ona, nie wiedziałabym,czy ktoś odwołał zajęcia, jak dzielimy się na projekty i kto zapisuje się na dodatkowe warsztaty.
Ponadto lubię być na bieżąco, a fb umożliwia mi to. Nie muszę wchodzić na tysiącpięćsetstodziewięćset stron, czy pojawiło się coś nowego(po drodze zapominając o połowie), tylko na jednej tablicy mam wydarzenia politycznie, artykuły z ulubionych gazet, bieżące wiadomości z ważnych instytucji, aktualne promocje w sklepach, do których zaglądam i możliwość kontaktu z wieloma osobami, z którymi normalnie urwałby się,a tak zawsze można od czasu do czasu zagadać i trwają nadal. Mogę też o coś ogólnie zapytać i liczyć na odpowiedź również od tych, których normalnie bym nie zapytała-tak na przykład skombinowałam torebkę na bal ;)
3. Kwejk
Wiem, że to trochę żenujące, ale tego typu strony są idealne, gdy chcę się "odmóżdżyć", odpocząć, wyluzować. Tylko przewijasz i patrzysz. Nic nie trzeba myśleć. Bajka.
Mogłabym dodać do listy jeszcze przeglądanie allegro, B., książki, blog(tak, wiem, ostatnio to masakra) i makijaż. Ale w porównaniu do tych trzech pozycji, to tylko pomniejsze uzależnienia(żeby nie było, kocham B., ale już przechodzi mi ten okres "bądźmy razem 24/7!". Teraz już się umiem oderwać od niego-zresztą nie miałam wyboru).
A Wy na co cierpicie? Co jest Waszym must-be? Czekam na wyznania anonimowych blogowiczów..
Jestem w ciąży. Płód był już duży. A brzuch nie był okrągły. Moja skóra
oblepiała dziecko, tak, że wyglądało, jak w kremowym pokrowcu. Widać było
stopy, ramiona i kształt głowy. Musiałam podtrzymywać je rękami, bo w tym
skórzanym worku wisiało bezwładnie.
Śniło mi się, że...
Byliśmy w kinie z B., tylko jeden fotel wolny. Siedziałam na podłodze, w
tej dziwnej ciąży. Nie dotrwaliśmy do końca seansu, miał trwać 3 godziny 47
minut. Chciało nam się spać, opierałam się o fotel B.
Śniło mi się, że...
Prowadziłam sklep, w którym sprzedawałam swoje rzeczy z dzieciństwa-
ubranka dla lalek bobasów, książeczki. Przyszedł ojciec z dziewczynką, ona
przechodziła do innego wymiaru, przymierzając moje rzeczy i strojąc lalki. Tak,
jak zwykłe dziecko biega po sklepie, ona biegała między światami. Po niebie
latały smoki i formowały się groźne chmury. Mówiłam jej ojcu,że to
niebezpieczne i powinien pilnować córki. Nie wiem, czy się przejął. Później
siedzieliśmy na plaży i obserwowaliśmy, jak morze przypływa i odpływa. Był
zachód słońca.
Śniło mi się, że...
Byłam na podwórku u rodziców i były tam moje psy. Bałam się o nie, że wyjdą
przez płot na ulicę i potrąci je samochód. Jak złapałam jednego, to uciekał mi
drugi.
Śniło mi się, że...
Byłam u mojej babci. Babcia mówiła po francusku i wszyscy dziwili się, skąd
potrafi. Nudziłam się w domu. Moi rodzice gdzieś jechali, byłam o coś zła na
ojca, ale nie chciałam, żeby odjeżdżali.
Śniło mi się,że...
Byłam w jakiejś szkole, na wielkiej sali, jakby stołówce, były też
prysznice. Wszyscy kąpaliśmy się. Była tam moja młodsza kuzynka i jej
rówieśnice. Zadzwoniła do mnie M. i chciała się natychmiast spotkać. Spieszyłam
się, bo dla M. jeszcze do niedawna mogłabym rzucić wszystko. Czas się jednak
rozwlekał, nie spotkałam się z nią, ale zobaczyłam moją ukochaną polonistkę z
liceum. Taką prawie przyjaciółkę. Nie rozpoznała mnie, tłumaczyłam jej kim
jestem i co razem robiłyśmy. Coś jej świtało, a mnie było przykro, czego
starałam się nie okazywać. Była jakaś 5 rano, lato, szłyśmy ulicami W., które
dopiero zaczęły się zapełniać. Światło było miękkie, jeszcze przygaszone, jak
na starych zdjęciach. Czuć było, że to będzie ciepły dzień.
Jako osoba już trochę związana z europejskim światkiem, a w przyszłości mam nadzieję, że w jeszcze większym stopniu, nie mogę powstrzymać się od apelu...
GŁOSUJCIE 25 MAJA!
Mamy bardzo niską frekwencję w wyborach do Europarlamentu, właściwie jedną z najniższych w Europie. Wstyd, bo nasze państwo może odgrywać naprawdę dużą rolę w Unii i powoli do tego zmierza. Jesteśmy jednym z największych krajów w UE, możemy wysłać 51 posłów(6. miejsce w EU, najwięcej mają nasi zachodni sąsiedzi)- nie pozwólmy, żeby trafili tam przypadkowi ludzie, którzy poza kwotą, jaką mają dostać, nie mają zielonego pojęcia o polityce i sprawach europejskich.
Pewnie część z Was powie, że dobrych kandydatów nie ma, wszyscy tacy sami i nie chcecie ręki dokładać do tego procederu. Ok. Tylko bez Waszych głosów, posłowie i tak zostaną wysłani. Którzy? Pewnie właśnie te najbardziej rozpoznawalne twarze z tv, niekoniecznie najbardziej kompetentne. A mogę Was zapewnić, że są tacy, na których naprawdę warto oddać głos(obserwowane zakulisowo ;).Gdzie możecie sprawdzić, kto jest Wam najbliższy światopoglądowo?
Testy wypełnia się szybko(ten z EUvox dłużej, ale część pytań można pominąć ;P), a nie wierzę, że nie lubicie czasem takich testów,czy quizów rozwiązywać.
Jeżeli ktoś ma ochotę pójść, ale dalej nie wie co, gdzie, jak i kiedy to wszystko macie tutaj:
Fantastyczna inicjatywa Fundacji im.Batorego, można sprawdzić wszystkie procedury(gdybyście głosowali poza miejscem zameldowania), informacje, gdzie można znaleźć listy kandydatów z Waszego okręgu, wiele argumentów, dlaczego warto głosować i nad czym konkretnie pracuje Parlament Europejski.
A oddać głos warto-nie pozwólmy podejmować za siebie decyzji. Nie dajmy sobie wmówić, że Bruksela to gdzieś daleko i na nas nie ma wpływu. Ma wielki- prawodawstwo Unii to coraz większa część naszego porządku prawnego, dzięki temu mamy wolny rynek, będzie od przyszłego roku zniesiony roaming w UE, myślę, że każdy z Was widzi w miejscowości swojego zamieszkania tabliczki, że to, czy tamto powstało z unijnych pieniędzy. Wybierzmy kompetentnych ludzi, którzy będą to wszystko nadzorować. Albo przynajmniej nie narobią wstydu.
Parlament Europejski jest ważny- przede wszystkim ma reprezentować interesy obywateli, nadzoruje Komisję(a to ona ma prawo inicjatywy ustawodawczej i nadzoruje budżet), bardziej może wpływać na to, żeby Polakom(oficjalnie partie w PE nie są podzielone na kraje, tylko poglądami,więc posłowie są pomieszani narodowościowo, ale jak wiadomo, każdy ciągnie do siebie- i właściwie słusznie ;p) działo się lepiej.
Jak wybierać kandydata?
A tego to już Wam nie podpowiem. Zgodnie z własnymi poglądami i sumieniem. Moim zdaniem warto jednak sprawdzić, czym taka osoba do tej pory zajmowała się i o co chce walczyć w PE(np.: bokser mający zamiar walczyć o zakaz aborcji i inne sprawy związane z kobietami, a nie sport, do mnie mało trafia). Ponadto, jeśli już ta osoba była europosłem w tej kadencji, sprawdźcie jak działała w swoim okręgu wyborczym. Powinna mieć tam swoje biuro, otwarte dla lokalnej społeczności. Niektórzy europosłowie robią masę rzeczy za dużą kasę(z własnego budżetu- chociaż przy tak dużym, to nie powinno być moim zdaniem nic dziwnego) dla swoich wyborców. Sprawdźcie czy brał udział w lokalnych wydarzeniach, spotkaniach, wspierał szkoły, organizował konkursy. Czy w biurze działał punkt porad prawnych i z jakim skutkiem. Czy zna języki- to,co jest na sali obrad to tylko cząstka polityki. Większość decyzji i układów, jak kto będzie głosował, dzieje się w kuluarach- posłowie nieznający choćby angielskiego, są od razu wykluczeni, nie dają rady prowadzić rozmów, czy pracować w zespole(wielu Polaków w trakcie pierwszej kadencji niestety..).Ile razy ten poseł zabierał głos w PE. Czy ma na swoim koncie walkę o przeforsowanie jakiejś ustawy, czy tylko grzał stołek w Brukseli(albo nawet nie tam, frekwencja na obradach potrafi być tragiczna, bo niektórym nie chce się fatygować,żeby chociaż sprawiać wrażenie aktywnych).
Tu przykładowo raport Newsweeka o frekwencji. Jak plasuje się Wasz kandydat?
Piękna, majowa niedziela, weźcie na spacer dziecko, psa, chłopaka, żonę i przy okazji zajrzyjcie do lokalu wyborczego. Jesteśmy w Unii już 10 lat, idealnie nie jest, ale warto pokazać, że nie jesteśmy plebsem z unijnych peryferii, tylko bierzemy sprawy we własne ręce!
Jestem chora nieprzerwanie od 11 dni. Samotna, chora, osłabiona, zdechła, wyliniała, spocona i zasmarkana od 11 dni.
Cierpi na tym blog, bo nie mam natchnienia do napisania żadnej twórczej notki, która spełniałaby jakieś standardy UE, BHP i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
B. nie ma, tylko współlokatorzy ratują mnie od tego, żebym nie zgłupiała sama w domu.
Dobrze, że chociaż dużo wolnego było,to mogę głównie leżeć, bo każda wyprawa gdziekolwiek kończy się prawie zasłabnięciem, zlaniem potem i dostaniem ataku kaszlu na ulicy.
Co nie postanowię pójść do lekarza, to budzę się i akurat czuję się lepiej. Więc głupio mi tyłek zawracać, szczególnie, że nie jestem zarejestrowana w żadnej przychodni,więc żeby iść, musiałabym raczej przedstawiać maksymalny obraz bólu, nędzy i rozpaczy. No i bardzo nie chcę dostać antybiotyku. A co niby innego dostanę?
Ładuję w siebie masę leków, herbatę z miodem i czosnek. Uwielbiam czosnek, ale już mam dosyć. Dobrze, że jednak nie ma tego B., bo jakbym go tak pocałowała, to by umarł.
W płucach mi już mniej trzeszczy, to może jest nadzieja, że nie zapalenie płuc. A już przez moment myślałam, jak po krótkiej poprawie po jakimś tygodniu, znowu zaczął się stan podgorączkowy.
Niech się ten miesiąc już skończy. Najgorszy w tym roku.
Przepraszam Was za opuszczanie bloga i żenujący poziom notek, ale cały wysiłek intelektualny kierowałam w dokończenie licencjatu, teraz w CAE, który mam za tydzień i dopiero zaczynam się przygotowywać. A zdolność do tego wysiłku mam teraz ograniczoną. Zajebiście. Jak nie zdam, 590 zł w błoto. Ale zdam, choćbym miała wyjść z egzaminu i umrzeć. Tak mi dopomóżcie bogowie.
B. jest teraz u siebie w domu. Dzwoni do mnie dzisiaj z samego rana jego mama. Bo B. miał niepoprane pewne rzeczy, bo pozwijał wszystko w torbie, bo poszedł kąpać się rano, zamiast wieczorem...
I szczerze- dalej nie wiem, po co ten telefon.
1. To, że B. to trochę taki typowy muzyk, hipis i luzak, wiadomo nie od dzisiaj. Zwisa mu to, że ma dziurę w spodniach(są bardziej klimatyczne!), że ma pogniecione ciuchy, czy że wepnie piórko we włosy i ludzie się patrzą. Lubi jak się patrzą.
2. B. udało mi się trochę wychować. Oczywiście początkowo była totalna fascynacja, ale wróciła rzeczywistość, a mnie jako babę, zaczęło irytować trochę, że ja tu na wysoki połysk, elegancko, szpileczki, a tu za rękę trzymam (no, zdecydowanie porządniejszą, ale jednak) wersję Ryśka Riedla. B. wziął to do siebie, zresztą odkąd poznaliśmy się dużo wydoroślał, więc sam zaczął pewne rzeczy dostrzegać. Wie, że czyści się buty, że podarte ubrania nosi tylko po domu, albo na koncertach, że ma się uczesać i wypachnieć. Zresztą styl garniturowy też lubi i jak trzeba gdzieś wyjść to potrafi się ubrać elegancko i z wielkim gustem. W ogóle ma cholera takie jakieś wyczucie w stosunku do ubrań(no, i urodę, która go ratuje) , że każdy, kto włożyłby na siebie to, co on nosi, wyglądałby tragicznie, B.-fascynuje.
Ogólnie w wersji ciuchów normalnieje, nie chcę go wiadomo zmieniać kompletnie, bo taki już jego urok, ale udało się oszlifować go trochę i bardziej wpasować do panujących standardów, że już nie muszę martwić się przed spotkaniem, co tym razem w swoim wyglądzie spierniczy ;p
3. Nauczyłam B. obsługiwać pralkę, gdy jesienią przeprowadził się do W. Autentycznie, koleś 22(prawie) lata i prał sobie wszystko ręcznie. Ciężko mi przypilnować, jak często robi sobie prania, ale w brudnych raczej nie chodzi, więc widocznie prać musi. Czasem zresztą przypomnę mu, że pewnie już uzbierało się na tyle, że mógłby przeprać. Czasem ja coś dorzucę do swojego prania z jego ubrań. Ogólnie jakoś to leci.
4. B. ma tak, że kąpie się, gdy wraca późno z pracy- ok 18-19, albo jak tej pracy nie miał akurat i na drugi dzień też wolne, to woli rano. Tego mu akurat zarzucić nie można, żeby chodził brudny, czy przepocony. Po prostu ma takie jakieś nieunormowane godziny. Z tego co zresztą obserwuję u pary, z którą mieszkam, czy facetów koleżanek, ojca, wujków etc. wszyscy mają jakiś taki specyficzny stosunek do wody. "A może dzień dziecka?" "Łee, znowu prysznic"... Niechęć i ociąganie nie przekłada się jednak na to, żeby którykolwiek z nich wyglądał jak bezdomny. Znacie coś takiego u facetów, czy to tylko ja obracam się w nienormalnym środowisku, gdzie facetów męczy prysznic,jak wykopki i próbują robić test zapachowy na przydatność skarpetek, dopóki ich kobita nie przydybie?
5. Myśl ostatnia: z której kurwa strony to jest moja brocha, że B. robi tak, a nie inaczej? Nie mówię, że mnie to nie obchodzi, staram się zwrócić mu uwagę na wiele rzeczy i widzę duże postępy. Ale dzwoni do mnie matka, kobieta z którą mieszkał całe życie, która powinna go wychować, kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, żeby się pożalić? poskarżyć? mnie wypomnieć jako jego kobicie? że B. ma pogniecione ciuchy i zgarnął parę mniej świeżych koszulek przy pakowaniu i że wykąpał się rano, a nie wieczorem.... No dżizas! To go kurde babo mogłaś nauczyć, jak obsługuje się pralkę, gonić z żelazkiem jak wychodził z domu czy kupować lepsze ciuchy, a nie całe życie znoszone po bracie, czy ze sklepów z używaną odzieżą, żeby doceniał lepsze produkty! Autentyczny tekst mojej teściowej sprzed ponad roku, gdy B. do niej poszedł i poprosił, żeby mu pokazała jak obsługuje się pralkę, bo będzie wstyd przede mną, że nie umie: "od tego jest kobieta, żeby robiła takie rzeczy, po co Ci to?". Gdzie była, żeby go pokierować, jak olewał sobie szkołę? Gdzie była,gdy ojciec lał go kijem,tak, że 7-letni B. poszedł na policję, a ta odesłała go z kwitkiem(ech te lata 90te..)? Interweniowała gdy B. wychowywało podwórko, bo ojciec poszedł na kilka lat w tango? Gdy groziło mu niezdanie? Gdy musiał robić za gosposię i niańkę do dziecka latami, zamiast się uczyć? Gdy oszukiwali B. na pieniądze, gdy pracował u nich? Gdy zaczął palić w wieku 12 lat i przestał dopiero rok temu pod moim wpływem? Gdy ojciec B. wyrzucił go z domu i B. przez jakiś czas był autentycznie bezdomny? Gdy pojechali sobie do Francji na święta z najmłodszym bratem, a jego zostawili i w końcu wylądował u mnie? Gdy wypierdolili go ponownie na kilka dni przed planowanym terminem przeprowadzki do W., jesienią tamtego roku, tylko dlatego, że zapytał się, czy nie mógłby pojechać na 2 dni do mnie(a akurat u tych rodziców miał jeszcze 2 dni pracować), dając mu kubek, poszewkę na poduszkę i ze 2 ręczniki- tak, bez chociażby pościeli na puste mieszkanie, którą w końcu dostał od właścicielki,jak zobaczyła z czym przyjechał, zupełnie obcej kobiety(nawet mój ojciec miał świeczki w oczach,jak się dowiedział, jak można własne dziecko puścić w skarpetkach, mimo, że potrafi być krytyczny w stosunku do B.). A biedni nie są, tylko B. to taki pies do odpadków dla nich.
Teraz do mnie dzwoni, że on nieunormowany jest. Że mam go nauczyć jeść śniadania, podejmować zawsze rozsądne decyzje, dbać o wygląd. I wiele rzeczy z tych osiągnąłem. Ale krew mnie zalewa do tej pory, jakbym to ja jej przysłała B. odmienionego na gorsze(a nie na odwrót, bo chociaż wszyscy zauważają dużą poprawę w charakterze, wyglądzie i sposobie życia B., to ona nigdy nie), tak jakby wcześniej robił inaczej.
Czego Jaś się nie nauczył, tego przyszła Janowa musi nauczyć, ale wina jest mamy Jasia, a nie całego świata, jak ona twierdzi.
Niedługo już minie miesiąc, odkąd rozpoczęłam przygodę z pieczeniem chleba. Jeśli Wy jeszcze wahacie się-że za trudne, za dużo zamieszania- to decydujcie się bez zastanowienia! Nic tak nie smakuje, jak własnoręcznie upieczony chleb i nic nie daje takiej satysfakcji, gdy innych możesz poczęstować swoim dziełem i widzisz u nich pierwsze symptomy orgazmu na podniebieniu.
Ja nadal trzymam się żytniego zakwasu, braku drożdży(a więc jeśli Wy trochę ich dodacie, to pieczenie w ogóle będzie o niebo prostsze) i najcięższej żytniej, razowej mąki. Dodaję ostatnio tylko słonecznik- trochę do masy i trochę posypuję. Pycha!
To był pierwszy chlebek.Jak widzicie opadł podczas wyrastania, był dosyć kwaśny i wilgotny, ale jak to żytni. Mimo wszystko smakował bardzo dobrze, chociaż najeść się nim było ciężko ;)
Później był kolejny, podobny, ale nieco bardziej spalony, bo kombinowałam trochę z temperaturą pieczenia- później podam Wam, jaka okazała się jedyna słuszna ;p
Następnie ten bochenek, który zawiozłam rodzicom na święta. Kawałek trafił nawet do koszyczka, z czego byłam naprawdę dumna! No i w końcu zaczął wyrastać...
Po świętach udało mi się upiec jeszcze dwa chlebki. Oba genialne! Sami zobaczcie...
1. Najpierw wrzucam do miski 2 szklanki zakwasu, ok 3,5 szklanki mąki(przy pierwszych chlebach popełniłam błąd, wrzucałam 2 szklanki, bo myślałam, że skoro 500 g zakwasu to 2 szklanki, to z mąką pewnie też- geniusz...), szklankę przegotowanej wody o temp. ok 50 C, łyżeczkę soli i słonecznik- wg uznania.
2. Następnie mieszam wszystko tak, żeby połączyło się-im więcej mieszania, tym podobno gorzej. Często dolewam jeszcze odrobinę wody, bo zawsze jakoś wychodzi za suche to ciasto- tzn oceniam na oko ;p.\
3. Później ciasto sobie stoi w misce, a ja smaruję formę masłem i wykładam papierem do pieczenia.
4. Pomijam odstawienie ciasta w misce, zanim włoży się je do foremki. Tak doradziła mi współlokatorka i rzeczywiście to jakieś ułatwienie. Co prawda Kasi na blogu z tych proporcji wychodzą 2 chlebki a u mnie jeden, ale nie od razu Kraków zbudowano... ;) Ciasto wrzucam, wygładzam łyżką moczoną w przegotowanej wodzie, posypuję słonecznikiem i w reklamówce(ważne, żeby zrobić z niej taki wyższy daszek, bo chleb musi mieć miejsce aby urosnąć- mnie już raz przykleił się do reklamówki :( ) odstawiam pod lampkę :D Tak, i zakwas i chlebki mają u mnie solarium.
5. Po ok 4 godzinach, czasem więcej przychodzi czas na pieczenie. Jak ocenić? Po prostu chlebek jest wyrośnięty, lekko wystaje poza foremkę, więc zakładam, że więcej nie wyrośnie- a jak przerośnie się to opadnie-jak poprzednie chlebki. Więc najlepiej mieć wolne i go stale kontrolować- przynajmniej na początku kariery piekarza ;)
6. Nagrzewam piekarnik na 200 C i nic nie zmieniam! Gdy próbowałam z tym 210 i stopniowym obniżaniem, skórka zrobiła się bardzo brązowa i lekko przypalona. Moja chlebowa mentorka M. piecze tylko na 200, to i ja też. Nigdy chlebkowi w tej temperaturze nic się nie stało, żadnego przypalenia, albo w drugą stronę- niedopieczenia i zakalca. Oczywiście opcja pieczenia to "góra-dół", bez termoobiegu, chlebek wstawiony na najniższą półkę, a pod nim metalowa miseczka wypełniona wodą, aby tworzyła się para.
7. Po równej godzinie chlebek wystawiam. Smaruję wodą lub nie, bo jakoś nie zauważyłam, żeby szczególnie zaczynał się błyszczeć- bardziej od niej szarzeje. Nie wiem co jest przyczyną, wiem, że nie mam pędzla i smaruję go dłonią, a dotykanie piekielnie gorącego bochenka do przyjemnych nie należy ;p
8. Na drugi dzień można delektować się chlebkiem, a wieczorem dokarmić resztki zakwasu, żeby rósł w siłę! Ja zużywam na jeden chleb praktycznie cały słoik, w którym go hoduję, zostaje ok centymetra na dnie(ważne, musi coś zostać!), więc żeby tak raz w tygodniu upiec chlebek, muszę zakwas karmić ciągle- tak, jak domyślacie się, na razie wspomagam się jeszcze orkiszowym chlebem z Lidla, w przerwach między pieczeniem ;)
PS: Mieszam wszystko metalową łyżką. Podobno jest jakiś przesąd(może ze względu na jakieś reakcje chemiczne nawet uzasadniony), że tylko drewniana, ale M. tego się nie trzyma, więc i ja przełamałam się- a chlebki coraz lepsze ;)
Kim jest P.?
Kobietą- młodą.
Palaczką- początkującą.
Blogerką- mało wytrwałą.
Twardo stąpającą po ziemi marzycielką.
Zawsze uśmiechniętą pesymistką.
Uwielbiającą podróże domatorką.
Zaspaną miłośniczką kawy.
...No i tu właśnie, że się tak okrutnie wyrażę, pies pogrzebany, że P. właściwie sama nie wie, kim jest. Ale się dowie. Kiedyś.