6.12.2011

There is no love...?

 Jestem młoda. Nie przeżyłam właściwie nic, a tak bardzo nie potrafię kochać. Nie umiem dostrzec miłości u innych. Zakochanych traktuję, jak ciekawe zjawisko, które pozwala mi zaobserwować, jak zabawni są ludzie.
 Całuję mechanicznie. Może to po prostu nie mój czas. Może nie te osoby. Zastanawiam się, czy ze mną jest coś nie tak, gdy wszyscy tak podążają za uczuciem, a ja spieprzam póki mogę, gdy na horyzoncie pojawi się szansa na związek. Czasami myślę, że może to teraz. Że jest miło, więc się uda, nikt niczego nie zepsuje. Będzie jak u innych. Nie jest. Kończy się, zanim mogę powiedzieć, że się zaczęło. Gdzieś pojawia się granica, której przekroczyć nie umiem. Za którą nikomu nie udało się mnie wciągnąć. Albo ja nie potrafiłam kogoś.
I są dni, że mi nie zależy. Jest tyle rzeczy, z których mogę się cieszyć, którymi mogę się zająć. Tylu ludzi, tak ważnych dla mnie. Czasami przychodzą jednak chwile, gdy martwi mnie, że w tak istotnej kwestii, jak miłość do drugiego człowieka, jestem jakaś...wybrakowana? Myślę o tych wszystkich zmarnowanych szansach. I o tych, które wykorzystałam, a pozostał po nich tylko żal i ciche pretensje.

No i proszę. Jestem emocjonalną ofiarą, bredzącą w sieci o swoim nieszczęściu. Damn.