27.10.2012

Pusto.

Świszczący oddech wentyluje zlepek komórek. Ten, którego wartość cały czas próbuję odnaleźć. A może po prostu jej nie stracić. Czuję tlen docierający w każdy zakamarek mojego ciała. Fizyczność, namacalna materialność tego świata czasami mnie przeraża. Czuję się, jak więzień we własnej, ograniczonej w przestrzeni głowie. Zastanawiam się, czy to ja? Czy najpierw była cielesna powłoka, a później ten kosmos zwany mną, czy odwrotnie? Czy może ciało jest chwilowym schronieniem, który porzucę kiedyś, jak bezwładny, ciężko-lepki worek.
Boję się, że nigdy nie będę potrafiła odnaleźć dla siebie miejsca. Staję czasem na moment i czuję, że mam ochotę krzyczeć. Płakać, po prostu. Pozwolenie sobie na to wywołałoby jednak lawinę. Potok żalu i bólu, którego już nigdy nie zatrzymam, i wypłaczę do ostatka, wypłuczę niczym wapień. Za to, co było, co jest i co będzie. Za to kim jestem i kim nigdy nie byłam. Za siebie, za innych. Pseudo-weltschmerz. Pseudo-smutki. Pseudo-ja.
Siedzę i ze strachu drżą mi nogi. Spazmatycznie, jak podczas orgazmu, którego nigdy z nikim nie dzieliłam. Zamykam powieki, a na nich przyklejona pustka. Czerń, która kiedyś mnie pochłonie. Jeżeli będę miała szczęście.