30.04.2014

10 niepraktycznych rzeczy w mieszkaniu, których należy się wystrzegać

Z racji tego, że czeka mnie samotny długi weekend, bo B. wyjeżdża, a ja przeziębiłam się i wyjazd do domu odpada, tak sobie leżę i czekam na śmierć pod kołdrą. Gdy już obejrzałam pół internetu, a ta druga połowa nie wydawała się zachęcająca, zaczęłam rozglądać się po pokoju. Wtedy mój wzrok wyłapał wszystkie rzeczy, które mnie w moim lokum wkurzają i których nigdy, przenigdy nie będę miała w mieszkaniu, gdy już się własnego dorobię. Listę poszerzyłam o elementy z innych pomieszczeń i tak powstało top 10 najbardziej irytujących rzeczy ever. Oczywiście lista jak najbardziej subiektywna, więc innych te rzeczy mogą nawet cieszyć, lub mało obchodzić- ja jednak już mam uraz.

1. Dywaniki na schodach
fot.:Shutterstock
Nawet jakby ten dywan miał wyglądać tak, to nie! W ogóle jestem antyfanką dywanów i dywaników, a te na schodach, to już koszmar do kwadratu. Konia z rzędem temu, kto to dokładnie odkurzy,pomijając już fakt, że odkurzacz cały czas trzeba tachać, no bo się nie postawi. Jak schody to bez ozdób, które tylko zbierają kurz i brud.

2. Białe drzwi
fot: Shutterstock

Kolejna niepraktyczna rzecz. Domycie takich drzwi, szczególnie przy klamce, to nie lada wysiłek. Nie wiem, my jesteśmy jakimś stadem brudasów nie myjących rąk, czy one tak łapią wszystko? Tych zresztą chyba długo nikt nie mył, bo zdążyły strasznie pożółknąć i wyglądają beznadziejnie.

3. Jasne kafle na podłodze w kuchni
Autor: Shannon Orem źródło: Flickr.com
Tak bym wyglądała, gdybym miała przejmować się każdą plamą, jaka pojawia się na takiej podłodze. Tutaj w mieszkaniu jest jasnobeżowa, w domu u rodziców żółta(taki tam meksykański wystrój kuchni) i obie co chwilę musiałaby mieć bliższe spotkanie z mopem. Jestem raczej typem bałaganiary, ale mam trochę manię na punkcie porządku w kuchni i łazience- po prostu, bałagan ok, brud nie! Moim zdaniem lepiej wybrać jakiś pośredni odcień podłogi, gdzie nie trzeba będzie się ciągle spinać, że podłoga permanentnie brudna. Czego oczy nie widzą, tego sercu tak nie żal ;p

4. Miejsca nieprzyjazne odkurzaczowi

Przyznam, że z domowych prac najbardziej lubię pranie i odkurzanie. Bardzo mnie irytuje, kiedy tę drugą czynność coś mi utrudnia. Meble zbyt niskie, by pod nimi odkurzyć, ale na tyle wysokie, że zbiera się pod nimi kurz; odległości np.: między sedesem a ścianą, czy między szafkami, w których nie mieści się końcówka odkurzacza etc etc. Takie miejsca to zdecydowanie dzieła Szatana i należy projektować i urządzać mieszkanie z głową, a nie zamiatać później podłogę szczoteczką do zębów,czy dostać przepukliny od przesuwania sprzętów. 

5. Zabudowanie kaloryfera


Stary, żeliwny, gdzie między żeberkami(czy jak to się nazywa) zbiera się kurz. To bym nawet przeżyła, gdyby nie ta "zabudowa". Grzejnik jest we wnęce w ścianie, dopasowanej do niego. Poza tym, przy górnej części wnęki jest taki jakby drewniany parapecik, który uniemożliwia wytarcie kaloryfera od góry, położenie na nim butów zimą, ściereczki, czegokolwiek. Sprzyja jedynie pająkom, autentycznie boję się tam wciskać rękę(na styk) żeby sprzątać. Gdyby tego było mało, przed kaloryferem jest przybity do podłogi stół. Coś jak kreślarski. Cholernie szeroki i długi. Chyba nie muszę mówić, że zimą siedzę głównie pod kocem, bo całe ciepło kumuluje się pod tym stołem, parapecikiem i pająkami, a na pokój płynie tylko jego część? Nigdy w życiu czegoś, co utrudnia dostęp do kaloryfera. Nigdy. Nie mówiąc o tarzaniu się pod stołem podczas sprzątania i liczenia pająków, które na mnie wypadają z maczetami.

6. Grzejnik na ręczniki zaraz nad wanną

Jak już przy grzejnikach jesteśmy... Spotkałam się z tym praktycznie w każdym mieszkaniu, w którym taki grzejnik był. To jakaś forma zagospodarowania ściany nad wanną? Wymogi techniczne? Większa myśl, której nie pojmuję? Przecież przy braniu prysznica wszystko jest zalane, choćby nie wiem jak się uważało. Nie można choćby obok wanny dać takiego grzejnika, gdy jest możliwość?

7. Podłoga z klepek, jeśli jest źle(albo 30 lat temu) polakierowana i zabezpieczona
By Przykuta (Own work) [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC-BY-SA-3.0-2.5-2.0-1.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons
Prawdopodobnie taka podłoga może być piękna. Nie jestem znawcą tematu, ale wydaje mi się, że chyba również bardzo wymagająca, bo ta w mieszkaniu wygląda niewiele lepiej niż na zdjęciu(a fotografia z Pałacu Poznańskiego w Łodzi podobno...XIX w...). Otarcia, dziwne plamy, tak jakby w danym miejscu długo stała woda, braki w drewnie.. Co by z tym teraz nie robić, wygląda źle. A efekt na pewno miał być inny.

8. Białe, chropowate meble


Podobnie jak drzwi. Gładkie może jeszcze są w miarę funkcjonalne, bo przetrzesz i po kłopocie. Te- never! Szoruj, aż odpadnie Ci ręka, a i tak w zagłębieniach zbierze się brudna woda, którą znowu musisz zbierać, i znowu, i jeszcze raz, bo akurat przykleił się kłaczek ze ścierki a na tym białym tle jest, jak dioda...

9. Dwa pojedyncze materace w podwójnym łóżku

Gdyby ta para miała w łóżku dwa materace, na pewno by się tak nie cieszyli posiłkiem(fuuj, okruszki w łóżku!). Niestety takowe posiadam. Powoduje to cowieczorny dylemat, czy spać na stronie lewej, czy prawej, bo spanie na środku łóżka odpada. Materace mają wystające krawędzie i leżąc na nich, czuję się, jakby torturowano mnie średniowiecznym narzędziem, abym przypomniała sobie wszystkie grzechy. Przypominam sobie, więc czym prędzej umykam na którąś stronę. Głównie na lewą. Nie lubię spać przy ścianie. Najbiedniejszy w tym wszystkim jest B., któremu przypada spanie na środku, gdy ja znajduję się po lewej. Jemu podobno wszystko jedno, bo nie w takich miejscach już sypiał, ale trochę mi głupio. Oczywiście tylko na tyle, żeby jednak nie oferować się, że to ja zajmę środek. Zakup dwóch materaców odradziłam również rodzicom, którzy nieświadomi niebezpieczeństwa, chcieli zróżnicować swoje połówki łóżka, na twardą i miękką. Posłuchali, śpią wygodnie. A na pewno wygodniej niż B., gdy u mnie bywa. 

10. Lustro obok okna, prostopadle do niego.
Autor: Bluesnap, źródło: Pixabay.com, licencja: Public Domain CC0
Pewnie zastanawiacie się, w czym problem? Otóż mam szafę typu komandor(to akurat hit mieszkaniowy, jak zmieściła moje rzeczy i jeszcze jest miejsce, to znaczy, że zmieści wszystko), a cała jej powierzchnia z przodu to dwa przesuwane lustra. Pomijając mycie ich, jest ok. Tylko, że szafa mieści się prostopadle do okna(a właściwie drzwi balkonowych) i... mimo zasunięcia zasłon wieczorem, na zewnątrz w kawałku tego lustra, którego nie da się w pełni zasłonić, odbija się to co w pokoju. W nocy, gdy zgaszę światło, odbija w się w lustrze światło lampy zewnętrznej, która emituje zimne, zielonkawe światło. Super. Wieczorem robię za lokalną ekshibicjonistkę, w nocy boję się patrzeć w stronę okna. Żyć, nie umierać.

Macie lepsze doświadczenia z tymi rozwiązaniami w mieszkaniu? Coś byście dopisali? Wymieńmy się doświadczeniami ;)

29.04.2014

Czy pamiętasz, jak ze mną tańczyłeś walca?

Dzień balu, to był bardzo długi dzień...

Po przebudzeniu, przy porannej kawie, nadrabiałam zaległości na Waszych blogach. Bardzo miły początek dnia, bo ja się do ludzi łatwo przywiązuję i do niektórych blogów też już zdążyłam. 
By Petr Kratochvil [Public domain], via Wikimedia Commons

Później rytualne golenie, manicure, pedicure. 
By Flickr.com user "amOuna™ The Pretty Psychopath BFH"  Cropped by uploader to remove frame. (http://www.flickr.com/photos/amouna/299718989/) [CC-BY-SA-2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0)], via Wikimedia Commons

Następnie sprzątanie, żeby pani, która miała mnie malować nie zwichnęła sobie nogi na suszarce do włosów, czy skarpetkach leżących na podłodze. Byłoby szkoda.

Później szybki obiad, bo nie zapowiadało się, żebym do samej imprezy miała czas na cokolwiek(i dobrze myślałam, nawet nie miałam jak się wysikać).

Zakładanie pierwszych szkieł kontaktowych. Zajęło mi to chyba ze 20 minut, zszargałam sobie nerwy, prawie się popłakałam, poprzeklinałam własną ślepotę, ale udało się. Później przez pierwszą godzinę miałam cały czas wrażenie, że wypadną, ale na szczęście tego nie zrobiły. Uczucie super- nic mi nie siedzi na nosie, a ja widzę! Magia.
Źródło: Shutterstock

Po wszystkim olśnienie, że za niecałą godzinę makijaż, a ja  kasę mam na karcie. Wyprawa 3 przystanki do bankomatu bez makijażu i jakiegokolwiek czesania. Nie żebym była tapeciarą, ale, na Peruna!, jak ja się wstydziłam. Szczególnie, że ostatnio cera szwankuje i normalnie by mnie to nie ruszało, ale miałam twarz usianą czerwonymi plamkami po krostkach, więc byłam zdecydowanie mniej estetyczna, niż zwykle(a zwykle też chyba jakoś wybitnie nie jestem ;p). Okazało się jednak, że nikt się nie patrzył, nie krzyczał, nie rzucał kamieniami i nie dzwonił po straż miejską, więc może aż tak źle nie było.

Gdy wracałam, już w drzwiach spotkałam się z Panią Eleną, która miała mnie malować. Od razu poczułam jakąś nić porozumienia, szybko przeszłyśmy na "ty", rozmawiałyśmy o kosmetykach, mężczyznach, kobietach, antykoncepcji i wszystkim, co ślina na język przyniosła. Fantastyczna kobieta, a jaka zdolna *.* Miałam istny photoshop na twarzy, wszystko bardzo elegancko, wieczorowo, ale nie z przesadą- super! Okazało się jednak, że makijaż zajął dłużej niż myślałam, więc moja wizyta u fryzjerki wisiała na włosku(nieuczesanym włosku), ale Elena podwiozła mnie trochę, więc jakoś dałam radę.
Autor: AlexVan, źródło: Pixabay.com , licencja: Public Domain CC0

No i fryzjer. Niestety dzień był na tyle intensywny, że mimo wcześniejszego mycia włosów, nie nadawały się już do niczego. Decyzja- myjemy. Mycie mistrzowskie, nie ucierpiał mój misterny makijaż nawet odrobinę. Później dumanie nad włosami, bo one dosyć krótkie i pole do popisu zawężone. Na szczęście pani była fryzjerką z powołania i tak wszystko poupinała i pokręciła, że wyszło bardzo fajnie. Trochę w stylizacji na zdjęcie stąd, częściowo inwencja własna. Przez moment miałam wrażenie, że zrobiła ze mnie Marię Antoninę, ale na szczęście po drobnych poprawkach efekt był super. Tych włosów zrobiło się jakby trzy razy więcej. Kolejna magia.

W międzyczasie pierdyliard telefonów od B., bo robiło się już późno, a poza tym B. prasował się. Tak, wyprasował sobie sam cały garnitur i koszulę, nic nie przypalił i nie porobił "zaprasek". Nie żeby B. był jakimś idiotą, ale prasowanie, szczególnie na "wyższym levelu", jak koszul i garniaka, nie należy do jego mocnych stron. Dał jednak radę, po powrocie od fryzjera zastałam go gładkiego i na wysoki połysk, a więc kamień z serca spadł, bo już sobie wyobrażałam tę naszą sprzeczkę, gdy zobaczę go pogniecionego/niedogolonego/z plamą po szybko jedzonej kanapce na koszuli/milion-innych-możliwości.

Oczywiście nie muszę mówić, że po wyjściu od fryzjera z moimi misternymi loczkami zaczęło tak lać, że spodziewałam się Noego podpływającego arką, zamiast autobusu? Błogosławiona parasolka- zdołała uratować moje owłosienie i jakoś dotarłam do mieszkania.
By no illustrator listed, engraver was Samuel E. Brown (d ca 1860), published by Hall and Whiting of Boston [Public domain], via Wikimedia Commons

Zakładanie sukienki, biżuteria,rajstopy. No właśnie, rajstopy. Kupiłam 2 pary. Najpierw okazało się, że w sklepie jedną parę dostałam nie tę, co trzeba. Nawet zadzwoniłam do sklepu(to jeszcze w czwartek) ale baba była strasznie mało komunikatywna, a ja skrajnie zmęczona i właściwie jakiś procent winy we mnie też leżał. No ok. A w piątek zakładam rajstopy, Gatta, kosztujące no trochę, ale co tam-przecież bal, stać mnie, no i zakładam te rajstopy(nie te pomylone, te drugie), a one kurwa mać pękają wzdłuż linii uda. Żebym ja jeszcze grube uda miała! Po zdemolowaniu części pokoju w poszukiwaniu nowych, stanęło na tym, że trzeba ubierać te pomylone. No nic, też są spoko. Trzymają się. Na zmianę wzięłam jakieś czarne i tylko błagałam wszystkie dobre i złe moce na tym świecie, żebym beżowe nie poszły, bo te czarne to tak nie bardzo. Wróciłam rano w całych, więc jednak ktoś nad nami czuwa.

(niestety nie znalazłam nigdzie zdjęcia kogoś powieszonego na rajstopach, a szkoda)

No a sam bal- cudowny! Dostałam piękne kwiaty od B., dawno się tak nie wytańczyłam, wszyscy dla siebie szalenie mili, bo dobra atmosfera się udzielała, jedzenie całkiem spoko, no i zostałam skomplementowana, raz, drugi i kolejne 10 razy, więc babska próżność wylewała mi się uszami . Minusem było trochę ustawienie sali, bo stoliki i parkiet znajdowały się tak blisko siebie,że łatwo w tańcu było wpaść na kogoś niosącego kawę/barszczyk/talerze. No i dj. Miał tak żenujące poczucie humoru, że może jakbyśmy wszyscy mieli po 15 lat, to by nas śmieszyło, a tak było momentami po prostu niesmacznie. Na szczęście zreflektował się w kwestii muzyki, bo po początkowym techno(albo odgłosach z pracującej stoczni, nie wiem), poszedł w stronę rock'n'rolla, starych przebojów i piosenek, przy których dało się tańczyć, a nie wpadać w trans.


Zmęczeni, podchmieleni i lekko rozczochrani dotarliśmy do mieszkania nad ranem, a tam czekało mnie zdejmowanie soczewek i zmywanie makijażu. Ale to nic. Pierwszy raz od bardzo dawna byłam beztroska i szczęśliwa :)

27.04.2014

Wielkanoc-przeżyliśmy!

By Toelstede (Wikipedia-Name Nyks) (Own work) [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons

Uroczysty czas corocznego tycia i lenistwa uważam za udany. Nie kłóciłam się z rodzicami, ze wszystkim zdążyliśmy, a bliskość B. była dla mnie niezwykle ważna. Co prawda zdążyłam go opierdzielić za 666 losowo wybranych rzeczy, ale tak to już jest, jak zejdzie się z zołzą. Niech się przyzwyczaja, z czasem pewnie będzie tylko gorzej.

Z racji tego, że B. muzykuje, a mój ojciec w ramach kryzysu wieku średniego znowu wraca do gry na gitarze, relacja na linii teść-przyszły(może) zięć na pewno wiele zyskała. Ku rozpaczy mamy, którą gitara w niewytłumaczalny sposób po prostu wkurza. Najważniejsze jednak, że już mój tata nie próbuje zastrzelić B. za "zalecanie się do jego córki". A bywały takie momenty(tak, jedynaczka, córeczka tatusia).

Żałuję tylko, że święta nie minęły w jeszcze większym gronie. Był mój kuzyn z dziewczyną(poznaną z tydzień wcześniej, ale on ma taką manierę, że kogo nie pozna, tego zaraz "obwozi" po całej rodzinie), natomiast z powodu różnych wyjazdów brakowało kilku krewnych- a szkoda. Może w przyszłym roku grono będzie liczniejsze. Ciekawe, czy będzie jeszcze B.?

I creme de la creme- byłam u spowiedzi. Ja. Od dobrych paru lat darowałam sobie tę wątpliwą przyjemność opowiadania obcemu o swoich grzechach(w sumie na blogu robię to samo i mi nie przeszkadza ;p), teraz jakoś poczułam, że bardzo bym chciała. Mój świat jednak w magiczny sposób nie zmienił się na lepsze, wręcz przeciwnie, więc przed następnymi świętami chyba sobie znowu odpuszczę. A już myślałam, że to może ten moment, że do religii zacznę powoli wracać. No nic, może kiedy indziej...

A po świętach zostały góry jedzenia, czekoladowe zajączki i trochę niesmaku przez wydarzenia z 2-go dnia(o których pisałam post wcześniej). Teraz byle do kolejnych..


26.04.2014

Gdy gorzej już być nie może...

Bardzo wszystkich przepraszam za moją nieobecność tutaj. Postaram się wyjaśnić, jakie to "okoliczności fauny, i być może flory"(że tak zacytuję "Baśń o Ludziach Stąd") spowodowały, że nie dawałam znaku życia i pojawiły się domysły, że może tych świąt z B. jednak nie przeżyłam.

1. Święta święta.. Nie było kiedy napisać nowego posta, bo cały czas przed świętami coś się sprzątało, lub gotowało, albo obie rzeczy na raz, a w ich trakcie, cały czas spędzałam z B. i rodziną, więc zebranie myśli i naskrobanie tu czegoś, odpadało.

2. I po świętach... A tu już dramat. Po pierwsze trochę pokłóciłam się z B.(ale szybko nam przeszło. no,może nie do końca), ale gdy tylko pomyślałam, że już gorzej być nie może, bo ta kłótnia, bo moje egzaminy, goniące terminy, problemy zdrowotne moje i najbliższych, załatwianie przed balem, egzaminy B. które trochę olewa, problemy z kasą, to okazało się, że los jednak roześmiał mi się w twarz.
Na kompa wdarł się wirus, taki na którego recepty jeszcze większej nie ma(bo stosunkowo nowy), który nie usuwa, a koduje wszyskie pliki z office, dokumenty, zdjęcia, piosenki, filmy. W necie są pierwsze nieśmiałe próby rozkodowania, ale nikt jeszcze nie opracował, jak odzyskać wszystko. Poszły mi oba dyski, zainfekowany był dropbox. Rezultat? Straciłam dużą część mojej arcyważnej pracy, a terminy gonią. Myślałam, że na dropbox jest bezpieczna. Nigdzie indziej żadnej kopii. Po prostu tyle tygodni zbierania materiałów i pisania w pizdu. No i był dramat. Wypłakałam i wylamentowałam się chyba za najbliższe 20 lat, czułam się strasznie bezsilna. Drugi dzień świąt wyjęty z życiorysu, to samo wtorek. Rodzice odwieźli mnie po świętach, bo nie nadawałam się psychicznie na żadne większe podróże, pociągi. Taka apatia i zastanawianie się, co ja teraz zrobię? Wiem,może pomyślicie, że przesada, ale wyobraźcie sobie że tworzycie coś dniami i nocami, a nagle gdy w swojej pracy trzeba iść dalej, zostajecie z niczym. No i ten $%#^^$#& dropbox. Niby taka gwarancja, że co by się nie działo z kompuerem to wrzucać tam kopie, bo będą bezpieczne. Wracam jednak do starej metody wysyłania sobie na maila i pendrive. Tak jak ludzie po kryzysie w latach 30. gdy ich oszczędności w "bezpiecznych" bankach zniknęły z dnia na dzień, znowu trzymali pieniądze w pościeli.

Na szczęście po zmaganiach dwóch informatyków, z których pierwszy się poddał po kilku godzinach, stał się cud. Ten drugi odzyskał ten jeden najważniejszy plik- co prawda w takiej wersji "notatnikowej", z wyciętymi wszystkimi literami, gdzie był znak polski i bez ani jednego przypisu, ale odzyskał. Znowu siedziałam i płakałam, ale tym razem ze szczęścia. Bo litery czy przypisy, to ze 2-3 dni roboty. A nie zaczynanie od początku. Geniusz, po prostu geniusz. Reszta komputera do sformatowania, poszło wszystko, na szczęście udało się uratować zdjęcia. Ich strata też byłaby przykra, bo to tyle wspomnień...

Po tym całym koszmarze, była nauka na kolokwium, później jej odsypianie, później przed imprezowe bieganie i szykowanie(ale o tym jeszcze będzie post :) ).

Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję i obiecuję post i o balu i o tych świętach i jednak powrót do zasady, że jeden post dziennie-no, może co dwa dni ;).

Pozdrawiam i cudownie było powrócić do czytania Waszych blogów!

19.04.2014

Życzenia

Z okazji Świąt, życzę Wam wszystkiego dobrego, zielonego, miłego i (jak to zawsze życzyła moja koleżanka) zajączka mokrego w okolicach jajek :)


Życzcie mi, aby cała moja rodzina i B. przeżyli wspólne święta.

17.04.2014

Przedświątecznie

Jestem teraz w stanie permanentnego świątecznego zabiegania. We wtorek po urodzinach znajomej poszłam spać o szatańskiej porze, w środę od rana piekłam chleb, szukałam sukienki, załatwiałam sprawy przed wyjazdem do domu, byłam na zajęciach i sprzątałam mieszkanie. Wieczorem, mimo, że mieliśmy z B. wolną chatę pierwszy raz od miliona lat(no coś koło tego), zaraz po wyjeździe wszystkich współlokatorów, padliśmy spać. A miały być dzikie seksy, wyszła początkująca starość i zmęczenie- jak zwykle.
Chlebek wyszedł pierwszorzędnie- jak to mówią, do trzech razy sztuka! Wyrośnięty, idealny w środku, rodzice-wcześniej sceptyczni co do wizji mnie w rola piekarza-amatora- dzisiaj padli z wrażenia(zapewniam, że nie ze względu na to, że chcieli być mili. Nie chcieli.).



Sukienka w końcu znaleziona. Bardzo mi się podoba, jest z serii kreacji, które bez większej biżuterii i dodatków bronią się same. Ma bardzo ciekawy odcień. W sztucznym świetle jest bardziej kawowo-złotawa. W dziennym(ku mojemu zdziwieniu, bo w domu myślałam przez moment, że nie tę sukienkę wzięłam) sprawia wrażenie bardziej srebrno-szaro-fioletu(?). Nie gniecie się, wygląda na mnie, jak skrojona na miarę, jest starannie i równo uszyta, dyskretnie mieni się, no i jest całkowicie polskim produktem. A ja propaguję konsumencki patriotyzm(tzn, nie zawsze, ale jak jest możliwość to biorę "nasze" ;) ).




A dzisiaj w domu. Pociąg zatłoczony strasznie, ale w końcu home sweet home. Teraz tylko sprzątanie i gotowanie(moje ulubione!), a w sobotę przyjeżdża B. Kolejny raz przekonał się, że z rodziną(szczególnie jego) to najlepiej tylko na zdjęciu, więc moi rodzice, chcąc nie chcąc, zaprosili go do nas. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, ale mamie i tacie będę wdzięczna do końca życia chyba. Świadomość, że B. miałby być w święta sam, w pustym mieszkaniu, moje zepsułaby mi kompletnie. Ale o tym może będzie inna historia...

14.04.2014

Pachnąca Szafa

Kiedy nie ma wiosny za oknem, warto mieć ją w domu. Jako osoba prawie ślepa- no dobra, przesadzam, ale wada z tych średnich, mam bardzo wyczulony zmysł węchu. Bez odwracania się, potrafię rozpoznać po zapachu wiele osób, szczególnie tych bliskich dla mnie(i niekoniecznie dla tego, że się nie myją, czy kąpią w perfumach). Jestem bardzo wyczulona na to, co dociera do mojego nosa i zawsze staram się dbać nie tylko o namacalny porządek w mieszkaniu, ale też żeby pachniało ono w zależności od pory roku i mojego nastroju.

Na pewno znacie te produkty, macie swoje ulubione, jeśli nie, to koniecznie trzeba to zmienić!

Przyznam, że nigdy nie lubiłam odświeżaczy powietrza i innych takich. Kojarzyły mi się tylko z jednym- łazienką, a ich zapach potrafił być naprawdę duszący. Wybawieniem był(i jest) Air Wick, który ma całkiem fajne opcje zapachowe, ale dalej były opory, żeby psikać tym resztę mieszkania.

Świeczki i kadzidełka- ok. Szybko jednak ulatnia się zapach.

No więc Pachnąca Szafa. Mam powyklejane wszystkie szafki i szuflady w domu tym cudem. Ulubione saszetki to
Uwielbiam też te wersje do szufladki z bielizną, perfumy do pomieszczeń i Golden Spray'e(chociaż te wszystkie oprócz Magnolii z Figą, pachną dla mnie męskimi perfumami. Aktualnie mam Bawełnę z Kwiatem Lotosu, B. za każdym razem gdy wchodzi, podejrzliwie wącha pokój). No i zapachowe wkładki do butów, a bywał okres, że naprawdę ich potrzebowałam. I zawsze obowiązkowa saszetka w torebce. Ostatnio Zmysłowy Poranek(co z tego, że to nie do torebki- jak już spędzam kilka lat życia na szukaniu w niej, to może mi chociaż pachnieć)


Zapachy wytrzymują naprawdę długo, przechodzą lekko na rzeczy, ale tylko w takim stopniu, żeby dłużej po praniu pachniały przyjemnie. No i piękna grafika na wszystkich saszetkach i buteleczkach.

Niedrogo, szeroki wybór-chociaż wkurza mnie to strasznie, że zazwyczaj każdy Rossmann, czy sklepy w tym stylu, w których są produkty Pachnącej Szafy mają tylko wybrany asortyment i za nic nie znajdzie się danego zapachu sprawdzając miesiąc, 2, czy 3 później. Trzeba obchodzić wszystkie miejsca w mieście i wiedzieć, gdzie co sprzedają i z tego powodu nie wypróbowałam jeszcze wielu produktów-np.: WSZĘDZIE jest tylko woda do prasowania Zanzibar. Ech, życie...

Mają też ciekawą stronę i fajnie zaopatrzony sklep internetowy: http://pachnacaszafa.pl/, gdzie można wszystko zamówić on-line. Aczkolwiek ja w kwestii zapachów jestem tradycjonalistką i prędzej zamówię sobie stanik w ciemno niż coś, co może mi później drażnić nozdrza.

Też używacie? Które zapachy wg Was są warte polecenia?

Kolejne 7 dni...

Autor: Giuliamar Źródło: Pixabay.com Licencja: CC0

Ten tydzień był mniej więcej taki, jak na zdjęciu powyżej. Szaro, smutno, mokro i ponuro. Mam za dużo rzeczy do zrobienia i zaczynam powoli nie wyrabiać. Z B. też nie najlepiej, pewnie kryzys będzie przez najbliższy miesiąc(i oby później się nie pogłębił).

Co udało mi się zrobić z tego: http://nie-umiem-pisac.blogspot.com/2014/04/podsumowanie-tygodnia.html ?
Na 7 małych 6 punktów- nic nie ruszyłam z pisaniem, staram się nawet o tym nie myśleć,bo ze stresu już mnie wszystko boli...
Na 6 dużych mniej więcej 4 punkty. Dyskusji z B. nie przeradzam w kłótnie, ale kłócimy się o wszystko inne. A propos diety, to zaczęłam podjadać cukierki jak mi źle i muszę coś z tym zrobić. Paznokcie długo się trzymały, ale już dzisiaj poobdzierane(postaram się wieczorem je ogarnąć). No i nie żyję wg zasady "just wave and smile". Żyję wg zasady "dajcie mi umrzeć w spokoju".

Co na ten tydzień?

Małe:
1. Dalej angielski(z tym, że będę pisać już nawet się nie oszukuję)
2. Prezentacja
3. Dotrzeć na święta do domu
4. Kupić coś drobnego rodzicom
5. Upiec chlebek do domu
6. Posprzątać zanim wyjadę
7. Rozejrzeć się za sukienką na bal
8. Ogarnąć jutro grilla

Większe:
1. Zaufać bardziej B. w pewnych kwestiach. Może coś zrozumiał.
2. Trzymać się diety do świąt chociaż
3. Nie panikować, bo to nie odgoni żadnych terminów


Znacie jakieś fajne strony z fryzurami? Albo macie pomysły jak fryzurę typu bob przekształcić w jakąś bardziej wieczorową wersję?
EDIT:
Nie żebym miała jej twarz(niestety), ale wie któraś z Was(albo jakaś koleżanka, siostra, mama fryzjerka) jak coś takiego osiągnąć? że zaczesać na bok i podkręcić to wiem, ale
-czym najlepiej kręcic? wałki? papiloty? lokówka? prostownica?
- jak stworzyć taki efekt nad czołem, tak ułożyć włosy, żeby tworzył się taki "dołeczek"? ;)

Zdecydowanie chcę być facetem. B. wyciągnie garnitur z szafy, ogoli się, wypastuje buty i ma kilka stówek w portfelu więcej i nie tak zszargane nerwy jak ja ;p.

12.04.2014

Jak udało mi się upiec pierwszy chleb?

Sama dalej nie wiem, ale udało się.

Jak już Wam wspominałam tutaj http://nie-umiem-pisac.blogspot.com/2014/03/plany-na-nastepny-tydzien.html i jeszcze tutaj http://nie-umiem-pisac.blogspot.com/2014/04/podsumowanie-tygodnia.html, miałam w planach zrobienie zakwasu i pieczenie chleba. W końcu udało się!

Na początku był zakwas....

Korzystałam ze zmieszanych czterech źródeł:
i nieocenionej wiedzy mojej współlokatorki, która na bieżąca oceniała, sprawdzała, wąchała zakwas i radziła.

Hodowałam go 5 dni:
1- wieczorem pół szklanki mąki, pół szklanki przegotowanej wody
2- rano mieszanie, wieczorem ćwierć szklanki wody i mąki
3-rano mieszanie. wyrzuciłam też połowę zakwasu, bo było za dużo wody i przestał bąbelkować(co podobno jest normalne, ale wyrzucenie połowy sprawia że lepiej pracuje, więc ratowałam póki nie było za późno), dosypałam pół szklanki mąki i dolałam ćwierć szklanki wody
4-rano mieszanie, wieczorem ćwierć mąki i wody
5- rano- gotowe!!

Mąka żytnia razowa, typ 2000, pachnie pięknie, tak kwaśno-owocowo, kolor beżowy.

Piec nie chciało mi się od razu. Miałam mało czasu, poza tym nie wiedziałam jeszcze, jak to będzie wyglądać, ile mi zejdzie etc. więc wolałam przełożyć to na odpowiedniejszy moment.

Taki moment nadszedł w środę. We wtorek wieczorem wyjęłam zakwas z lodówki, ogrzałam i dokarmiłam. W środę rano wlałam do miski szklankę zakwasu, do tego szklanka mąki(mąka ta sama co do zakwasu), pół szklanki przegotowanej, ciepłej wody i szczypta soli. Konsystencja- gęste ciasto, ale lekko lejące się z łyżki, więc spoko.

Następnie przełożyłam wszystko do foremki wyłożonej papierem do pieczenia. Później odstawiłam żeby ciasto wyrosło. Niby miało rosnąć długo, bo młody zakwas jest słaby i potrzebuje więcej czasu, żeby unieść chleb, jednak po przestaniu w reklamówce w ciepłym miejscu ok pół godziny, następnie w piekarniku 2 godzin(rozgrzany do 50 C, później włączona tylko żarówka), chlebek...opadł :( Tzn. dramatu nie było, ale już było wiadomo, że więcej nie wyrośnie, trudno, trzeba piec.

Po godzinie w 200C, wyjęłam. Pachniał pięknie. Wyglądał mniej. Odłożyłam do wystygnięcia, spróbowałam na drugi dzień rano. Lekko wilgotny i kwaskowaty, jak to żytni, miękki i puszysty w środku był CUDOWNY! Co z tego, że jego wysokość to jakieś 2 palce i nie mieścił mi się na nim nawet plasterek salami(tego najmniejszego). Posmarowany masełkiem oszamaliśmy z B. w jeden dzień.



A dzisiaj zakwas znowu dogrzewa się, więc jutro kolejna edycja pieczenia. Mam nadzieję, że wyjdzie mi chociaż z centymetr wyższy- to już będzie sukces :)

10.04.2014

Drobne przyjemności


Ostatnie dni są dla mnie mało korzystne. Może to przez pogodę, a może przez nadmiar obowiązków, nie mam absolutnie na nic ochoty. Kuleje tez blog(chociaż jak widzicie, zmienił się wygląd-będę wdzięczna za opinie i za ewentualną chęć pomocy w 2 kwestiach, Czytelniczkom ogarniętym w css i html), ale postanowiłam, że skoro obiecałam sobie, że codziennie ma być nowy post, to będzie. Jeden dzień przerwy łatwiej jest mi sobie wybaczyć, niż 2, 3 i tak kolejne.

Kiedy nastrój jest nie do końca dobry, jest szaro, smutno, chce się spać  i przeleżeć w łóżku najbliższe dni, może warto sobie przypomnieć, co potrafi sprawić, że czuję się mniej osikana przez psa, zwanego Życiem. Tak metaforycznie.

Pamiętacie film "Amelie"? Jeden z moich ulubionych, który nigdy się nie nudzi i który-o dziwo, gdy już namówiłam do oglądania po 666 próbach- został oceniony również przez B. 10/10! Każdy z bohaterów miał w swoim życiu drobiazgi, które czyniły je przyjemniejszym- dziurkowanie liści, zanurzanie dłoni w worku z ziarnem i tak dalej... 

Co mi na co dzień przywraca uśmiech?

1. Zapach książki i faktura papieru

Autor: TextPartner (Praca własna) [CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], undefined

Nowej czy starej, obojętne. Każda ma w sobie coś pięknego. Mam taki zwyczaj, że zanim zacznę czytać książkę, wącham ją. Wygląda to pewnie dziwnie w pociągu, czy poczekalni(bo ostatnio tylko tam mam okazje czytać), ale staram się to robić ukradkiem ;) Gładzenie kartek, czy okładki, wygląda już lepiej, też bardzo lubię to robić. 

2. Kawa i herbata

Autor: damianosullivan (Praca własna) [CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], undefined

Właściwie to nie wiem, który napój wolę. Zdecydowanie piję więcej herbaty, szczególnie białą i zieloną(ostatnio głównie Japan Genmaicha-moja ulubiona!), jednak aromatyczna kawa-szczególnie taka którą można spokojnie wypić, a nie w biegu, sprawia, że dzień zyskuje na jakości. A Wy? Kawa czy herbata?

3. Spanie

Autor: BeachLife,Źródło: Pixabay.com,Licencja: CC0

Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, a jak się wyśpisz, to od razu masz mniejszą ochotę targnąć się na życie swoje i innych. Potwierdzone naukowo i przeze mnie. Sztuką jest jednak wyspać się, a nie "przespać się" i nie chodzi tu o przystojnego bruneta obok, tylko spanie zbyt długo. Wiadomo, co za długo, to nie zdrowo, ja zazwyczaj staram się robić tak(w wolny dzień), że jak już się obudzę ok. tej 9-tej powiedzmy, to dosypiam góra 15 min i wstaję. Po kawie szybko się rozbudzę, a tak, gdybym spała jeszcze godzinę lub 2 jak podpowiada podstępna ciepła kołdra, chodziłabym później przez cały dzień jeszcze bardziej zołzowata niż normalnie(da się).

4. Dobry obiad

Autor: Nemo, Źródło: Pixabay.com  Licencja: CC0

Nie, to nie moje zdjęcie. Uwielbiam gotować. Nic tak nie poprawia mi humoru, jak gotowanie, a już tym bardziej jedzenie. Dobra przemiana materii ratuje moją talię(na razie), bo czasem potrafię być jak odkurzacz. Jedzenie to czysta przyjemność, daje mi niesamowitą satysfakcję, a dobrze przygotowany posiłek to znak, że jednak jakaś siła wyższa musi nad nami czuwać. 

5.Zakuuupyy

Autor: Nemo, Źródło: Pixabay.com  Licencja: CC0
Fanką bezsensownego łażenia po sklepach zazwyczaj nie jestem(zazwyczaj, bo jednak czasem budzi się we mnie ten babski pierwiastek). Niemożliwość kupienia czegoś później mnie frustruje, więc na zakupy chodzę, jak czegoś potrzebuję, a wtedy i kasy nie żal wydać. Swoją drogą, zawsze na genialne rzeczy trafia się z pustym portfelem, idąc na zakupy "tylko się porozglądać", za to rzadko gdy jest potrzeba i są środki. Taka złośliwość tego świata. Na szczęście nadal jedną z ulubionych rzeczy do kupowania jest...tak, jedzenie, a jego asortyment jest raczej niezmienny, więc równie bardzo cieszą mnie buty, co miesięczny zapas zielonych oliwek.

6. Patrzenie na Księżyc

Autor: OldakQuill (Self-photographed) [Public domain], undefined
Może i wyjdę na nawiedzoną, ale lubię. Do tego trafił mi się facet romantyk, więc potrafimy tak siedzieć, spoglądać na Księżyc, liczyć gwiazdy i zapominać o całym świecie. Macie coś takiego, że nie potraficie spać w pełnię?

7. Pasiaste skarpetki

Autor: kitskids, Źródło: DeviantART.com,Licencja: (CC BY-NC-ND 3.0)

Możecie się śmiać, ale w pasiastych skarpetkach mi weselej. Chyba nigdy z nich nie wyrosnę, nie raz było tak, że ubrana z góry na dół w elegancką czerń,po zdjęciu butów świeciłam różowo-niebiesko-zielonymi paseczkami. I od razu był śmiech, i od razu weselej. Można też wesoło nimi machać, a że B.  ma fetysz dotyczący moich stóp, to takie machanie często ciekawie się kończy.

8. Seks
Autor: Kijkwijzer ([1]) [Public domain], undefined

Tego chyba nikomu tłumaczyć nie muszę :)


Pewnie wiele rzeczy mogłabym dodać jeszcze do tej listy. Grunt to pamiętać, że życie składa się z takich drobnych szczegółów i wypełniać sobie nimi przestrzeń. Chyba jutro czas, na książkę i pasiaste skarpetki.. 

A jakie Wy macie "drobne przyjemności"? ;)


8.04.2014

Całuśnie



Kto ma mnie dzisiaj w dupę pocałować?

1. TA osoba
2. mizogini
3. koleś uprzykrzający życie B. w pracy
4. tępe dzidy
5. mój brak sukienki na bal
6. mój portfel
7. zakwas do chleba, którego zapomniałam rano dokarmić i wieczorem nic nie upiekę
8. oklapnięte włosy
9. bałagan
10. odrapane paznokcie u stóp. Nie pomaluję Was, dopóki mi się nie zachce!
11. obiad
12. samotny wieczór. Pewnie i tak się nie pouczę...
13. słońce
14. gwiazda betlejemska
15. łzy
16. nadmiar obowiązków
17.święta wielkanocne
18. politycy
19. dziennikarze
20. ludzie na przystankach tarasujący chodnik
21. deszcz
22. weltschmerz

7.04.2014

Kobiety dobrze ustawione


autor: Nemo, źródło: Pixabay.com licencja: Public Domain CC0


Działając w różnych organizacjach czy instytucjach i uczestnicząc w wielu wydarzeniach,studenckich lub nie, zauważyłam dosyć ciekawe zjawisko. Może dlatego, że potrafię dobrze obserwować ludzi, utrzymując lekko zdystansowaną pozycję, lub w związku z częstszym przebywaniem w męskim gronie, mam lepszą do tego perspektywę. Mianowicie chodzi mi o kobiety tzw. dobrze ustawione(lub które myślą, że tak jest).

Pani ABC. poznaje Pana XYZ. Pan XYZ. aktywnie działa w organizacji, na w miarę wysokim stanowisku w wewnętrznej(trochę nieoficjalnej) hierarchii. Pan XYZ. ma gadane, perspektywy, zna wielu ludzi. Pani ABC. puchnie z dumy, gdy Pan XYZ. wybiera ją na swoją wybrankę. Sama też jest wykształcona, nie brakuje jej urody. Od tego momentu, zdanie Pani ABC. o sobie szybuje w górę niczym Apollo 11. Czuje się, jakby złapała Pana Boga za nogi. Równie wysoko, jak mniemanie lewituje nosek, ego, a spada ocena swoich zasług i umiejętności. Nie jest już przyszłą młodą psycholożką, z pomysłem na własny biznes i pasjami. Staje się satelitą Pana XYZ., jeżeli już zostajemy przy kosmicznych porównaniach. Sama czuje się jednym  z ważniejszych członków organizacji, w której działa Pan XYZ., mimo, że już teraz niewiele potrafi wnieść w jej życie. Oczywiście często bywa na klubowych spotkaniach, dzieli się wydarzeniami na FB i Twitterze, zazwyczaj jednak siedzi przez cały wieczór, wpatrując się maślanymi oczami w swojego mężczyznę. Na inne kobiety działające w organizacji, patrzy z wyższością. Co one mogą wiedzieć, one się nie liczą, one nie oczarowały przecież XYZ.

Pani ABC. nie ma swojego zdania, Pani ABC. dostosowuje swoje plany. Pani ABC. pozbywa się wielu znajomych.

Miałam ostatnio okazję rozmawiać z Panem XYZ. Inteligentny, acz trochę zadufany w sobie człowiek, spieraliśmy się ze sobą w paru kwestiach dotyczących pomysłów na promocję organizacji. Po rozmowie podeszła do mnie podekscytowana Pani ABC., nie słysząca zresztą naszej rozmowy: -Ale Cię przegadał, nie? On jest taki uparty, ten Mój XYZ. Jak mówi, to mogę tak siedzieć i słuchać godzinami...

Cóż..ani mnie nie przegadał, ani nie przekonał do swoich racji. Ot, tylko zrobił wielkie oczy i szybko się wycofał, gdy spotkał kobietę, która jednak mu się sprzeciwia. Na pewno znajdzie utulenie w ramionach Pani ABC. Tylko, gdzie ona je znajdzie, gdy Pan XYZ. jednak się nią znudzi? Z czym zostanie?

Czy naprawdę pozycja partnera jest tak ważna dla kobiety? Czy naprawdę to poprzez niego ona identyfikuje samą siebie? Pani ABC. może mieć lat 20, 30, 40 czy 50. Wiek, doświadczenie, wykształcenie często nie grają roli.

Władza kręci, ale czy niektóre z nas nie za bardzo?

6.04.2014

Podsumowanie tygodnia


Autor: User:MZMcBride (Derivative work of Image:Busy_desk.svg.) [Public domain], undefined

Tydzień temu, w poście http://nie-umiem-pisac.blogspot.com/2014/03/plany-na-nastepny-tydzien.html przedstawiałam plany na następne 7 dni i powiedzmy takie bardziej perspektywiczne.

Ile z tego udało mi się wykonać?
Z planów małych 3/6. Nie miałam głowy do szukania wizażystki i ustalania terminów, z angielskiego przerobiłam tylko 1 dział(oj!) i nie zrobiłam przelewu...
Z większych postanowień udało mi się właściwie wszystko, tzn. chleb dopiero dzisiaj zacznę piec, ale zakwas wyszedł mi przedni!
Tak więc jak ma wyglądać kolejne 7 dni?

Plany małe:
1. Znaleźć do cholery tę wizażystkę
2. Sprężyć tyłek z tym angielskim
3. Wpłacić kasę na bal
4. Odwiedzić bibliotekę, żeby znowu nie być rekordzistką w płaceniu kary
5. Ruszyć trochę do przodu z pisaniem, bo terminy gonią
6. Przystrzyc gwiazdę betlejemską(są tu jacyś specjaliści od poinsecji?)
7. Zanieść cv

Plany większe:
1. Dalej przestać przeradzać dyskusje z B. w kłótnie, bo już nam coraz lepiej idzie
2. Upiec chlebek, zjeść i przeżyć
3. Trzymać się diety niskoglikemicznej, bez pszenicy
4. Pić wodę z cytryną
5. Nie zaniedbać paznokci
6. Żyć zgodnie z zasadą "just wave and smile"!

5.04.2014

Sugar, sugar- czyli jak pozbyłam się cukru z diety



Od około 3-4 tygodni jestem na diecie niskoglikemicznej.  Jak maniaczka słodyczy była w stanie praktycznie całkowicie wyeliminować cukier z diety?

Ano była zmuszona pewnymi dolegliwościami, związanymi z kandydozą. Przyczyny, dlaczego mnie to dopadło są złożone, objawy, jakie miał mój zdewastowany organizm również Wam daruję. Żeby się z tego wyleczyć, oprócz brania leków, należało drastycznie zmienić dietę. Podobno te ścierwa są w stanie siedzieć w organizmie 2-3 lata i kompletne zrezygnowanie z diety kończy się nawrotem. Na szczęście powoli wychodzę ze ścisłego etapu i jest coraz więcej produktów, które mogę jeść.

Na pierwszy ogień zrezygnowałam ze słodyczy. Praktycznie z dnia na dzień. To było straszne, czułam się bardzo źle, ale to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że tym bardziej powinnam wytrzymać, skoro cukier tak bardzo mną zawładnął. Trzęsły i pociły mi się ręce, byłam nerwowa, nie mogłam sobie znaleźć miejsca i miałam odruchy niekontrolowanego mlaskania na samą myśl-serio xD . Najgorszy był 2-5 dzień, później już z górki. Teraz oczywiście tęsknię za słodyczami, ale nie jest to już etap, że dałabym się zamordować za czekoladkę.

Właściwie prawie w tym samym momencie odstawiłam czerwone warzywa(mają dużo cukru w sobie), marchewkę, buraki, wszystko co zawiera pszenicę- jasne pieczywo, makarony, w odstawkę poszedł biały ryż, owoce(oprócz cytryny, limonki i czerwonego grejpfruta, czasem kwaśne kiwi), serki, jogurty, soki, przetworzona żywność w stylu chipsów, gotowych sosów, zup, wszystko co zawiera drożdże(większość pieczywa, pizza) i grzyby.

Jak sobie z tym poradziłam?

1. Grejpfrut zamiast słodyczy i przekąsek
Autor: א (Aleph) (Praca własna) [CC-BY-SA-2.5 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.5)], undefined

 To praktycznie jedyny owoc, jaki mogę jeść(pokażcie mi tego, to zje całą cytrynę czy limonkę ;p), więc naturalnie zaczął zastępować wszystkie stare jedzeniowe nawyki. Po zjedzeniu połówki już tak bardzo nie miało się ochoty na czekoladowy tort posypany chipsami, jak wcześniej.

2. Gorzka czekolada
By jules (chocolate-2) [CC-BY-2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons

 Zaczęłam od 70%(dobra), doszłam do 90%(staram się szybko gryźć, żeby nie czuć smaku, tylko rozchodzący się czekoladowy aromat). Oczywiście góra 2 kostki dziennie, od jakiegoś tygodnia już nie potrzebuję nawet tego, więc chyba są postępy. W takiej czekoladzie cukier też jest, ale dużo mniej niż w zwykłej, więc psychicznie pomagała przetrwać trudne początki.

3. Jedzenie tego, na co zawsze miało się ochotę, ale jakoś tak wcześniej kupowało się ciągle coś innego

Zawsze np.: lubiłam takie produkty, jak szpinak, kasza, ciemne pieczywo a jakoś tak zawsze ze względu na łatwą dostępność, nawyki i czasem cenę, w koszyku lądowały te same produkty, co zwykle- jasny makaron, najzwyklejszy chleb i słodkie słodkie słodkie. Fajnie było w pewnych kwestiach być zmuszonym zmienić swoje zwyczaje i nagle zrobiło się dużo miejsca na zdrowsze, ciekawsze przepisy. Lubię nowości w kuchni, a teraz poznaję więcej pomysłów na dania, nowe sposoby przyrządzania i to jakoś rekompensuje brak niektórych produktów w diecie.

4. Kanapki

W rodzinie i wśród znajomych uchodzę za mistrzynię robienia kanapek. Może z tego względu, że lubię kuchenne improwizacje, potrafię tak połączyć na kanapce rzeczy z lodówki, że każdy przyzwyczajony do sera z szynką(albo tylko jednego lub drugiego, w przypadku studentów) bardzo sobie chwali to, co przygotuję. Kanapki w chwilach mniejszego głodu, silnej ochoty na słodką czy słoną przekąskę, pozwalają smacznie zatkać sobie japę, żeby przestała domagać się batonika. Ciemne pieczywo, masełko(do którego pierwszy raz się przekonałam), kozi ser, salami, pomidor i rukola- pycha!

5. Warzywa

Skoro nie mogę robić przekąsek z owoców, to zostają mi warzywa. Talerz pokrojonych brokułów(brokuła? nigdy nie wiem, jak to się odmienia poprawnie), żółta papryka, rzodkiewki, do tego własnoręcznie robiony sos czosnkowy to główna filmowa przekąska moja i B.

6. Szklanka wody z limonką na czczo, 15 min przed śniadaniem
By J.smith (Own work) [CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons

Oczyszcza organizm, wspomaga trawienie zalegających resztek, orzeźwia i lekko nasyca. To oprócz ziołowych i zielonych herbat mój główny napój, a im lepiej organizm zaczyna funkcjonować, tym mniej domaga się cukru. 

7. Wsparcie bliskich

To chyba najważniejszy punkt- przynajmniej na początku, gdyby wszyscy wokół mnie brali kąpiel w żelkach, tapetowali sobie pokój papierkami po cukierkach, jedli pączki na obiad i umawiali się ze mną w cukierni to bym nie wytrzymała. W domu u rodziców bywa różnie, nie będę ich przecież zmuszać do diety tylko dlatego, że przyjeżdżam. Od ostatniego razu, gdy u nich byłam(2 dzień odstawienia cukru to był) i popłakałam się przed szafką na widok pudełka czekoladek Lindt(serio...rozchwianie miałam wtedy straszne), mama pochowała wszystkie pyszności i szamią tylko w ukryciu. Na szczęście na co dzień mieszkam praktycznie sama, współlokatorzy nie obnoszą się ze słodyczami, a mój B., który często u mnie pomieszkuje, jest na takiej samej diecie, bo go zaraziłam...On zmiany w jadłospisie przeżywa gorzej, ale staram się dawać mu dobry przykład, zdrowo i smacznie nam gotować, więc jakoś daje radę. Taki towarzysz niedoli jest dobry również z tego powodu, że nikt kto nie odstawił tak szybko cukru, nie zrozumie problemów bezcukrowego. Możemy sobie razem narzekać, wspominać, opowiadać o słodyczach, które nam się śniły(naprawdę prawie co noc śni mi się coś słodkiego) i jakoś się wspieramy.


Czy polecam taką dietę? Czuję się dużo lepiej, nie śpię tyle(w ciągu dnia już w ogóle nie potrzebuję), mam płaski brzuch bez ćwiczeń(tzn szczupła byłam zawsze, ale wcześniej przez kandydozę miałam nieco wzdęty), mam więcej energii. Jeżeli tylko będę mogła, na pewno chcę wrócić do wszystkich owoców, warzyw, do ciast i słodyczy w minimalnej ilości, od czasu do czasu. Na pewno nigdy już nie doprowadzę do takiej ilości cukru w jadłospisie, jak dawniej ;)

4.04.2014

Szatańska statystyka



Z racji bycia miłośniczką tzw. ciężkiej muzyki i bywania chodzącym mhrokiem i zuem w czasach bycia "naście"(ale się staro poczułam), to nie mogłam wczoraj na to nie zwrócić uwagi.

TA- DAAAM!

Co prawda to nie takie spektakularne konszachty z diabłem, jak tutaj: http://www.usta-usta.eu/2014/03/specjalne-zdjecie.html  ale wierzę, że z czasem i u mnie przyjdzie taki moment. Na razie skromniutko do przodu.

Tak więc bardzo Wam dziękuję, bo to Wasza zasługa i zachęcam do odwiedzania jeszcze częściej ;)

3.04.2014

Wspomnienia


Siedzimy sobie z B. na wielkim łóżku. Ja na brzegu, maluję paznokcie na butelkową zieleń. On trzyma na kolanach laptopa, wybierając film na wieczór.
Prawie rozładowana bateria daje znać o sobie dźwiękiem. B. sięga po kabel i próbuje włożyć do laptopa. Otwór jest trochę z boku, B. nie patrzy, przegląda filmy dalej. Wtyczka trafia to trochę na lewo, to trochę za bardzo na prawo, ślizga się po krawędzi obudowy, a B. ni cholery w odpowiednie miejsce nie trafia. Patrzę i myślę..

P.- Wiesz co?
B.- Co?
P.- A pamiętasz nasz pierwszy raz?
...

Film obejrzeliśmy w całkowitym milczeniu, jedno czerwone ze zduszonego śmiechu, drugie ze wstydu.

2.04.2014

A może byśmy tak, najmilszy, wpadli na dzień do...?


W ostatnim poście pisałam, że z podróżami u mnie trochę na bakier. Nie żebym nie chciała- bardzo marzy mi się, żebym w końcu ruszyła dupę i zaczęła ten świat naprawdę poznawać. Na razie przeszkodami był a to paszport(a raczej brak, więc gdzieś dalej ni chu chu),a to kasa,a  to brak towarzystwa a to... No właśnie, wymówek wiele, pewnie i tak główną przyczyną było lenistwo, więc powinnam się wstydzić i biczować za ten swój zaścianek.

Skoro już napisałam, że mi się marzy, to postanowiłam wybrać 10 miejsc, do których pojechać chcę koniecznie. Część standardowa, część mniej, mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zrealizować to, a nawet więcej. Więc....

1. Meksyk. 

Jako miłośniczka meksykańskiej kuchni, Fridy Kahlo i tych pociesznych zespołów w sombrerach i z grzechotkami, wygrywających "la cucaracha", nie mogę nigdy nie zawitać do Meksyku!
Podobno podróże teraz są tam nie do końca wskazane, bo łatwiej natkniesz się na ulicy na członków narkotykowego kartelu, niż mariachi, ale do odważnych świat należy ;)

2. Kuba

Jak już jesteśmy przy Meksyku, to niech będzie też Kuba. Hawana ma podobno nadal niepowtarzalny klimat, a ja chętnie pobawię się w Hemingwaya, pijąc, paląc cygara(co z tego, że jest okropne i można sobie wypluć płuca) i słuchając tamtejszej niepowtarzalnej muzyki. Mam nadzieję tylko, że skończę lepiej niż on.

3. Islandia

Nie ma co ukrywać, jestem trochę nerdem i rozczytuję się w fantastyce. Z tego względu, wyprawa w miejsce, gdzie nie można wybudować drogi, jeśli można nią urazić elfy, byłaby dla mnie niezłą gratką. Skandynawskie klimaty zawsze mnie kręciły, Islandia to dla mnie ich kwintesencja.

4. Holandia, Amsterdam

To może akurat nie byłaby jakaś wyprawa życia, urywająca z wrażenia dupę, jednak słyszałam wiele opinii o świetnym klimacie miasta(nie wiem, czy opinie były obiektywne, czy z perspektywy coffee shop'ów, ale anyway. W końcu też mogę się postarać o odpowiednie postrzeganie już na miejscu). Jest też niewielka szansa, że może natchniona widokiem, przekonałabym się w końcu do rowerów(ostatni raz jeździłam z 8 lat temu, jak nie więcej ;p), a to byłoby dla mnie dużym sukcesem.

5. Francja, Paryż

Wiem, oklepane straszne. Ale kto by nie chciał być Amelie Poulain, Audrey Hepburn i Charles'em Baudelaire w jednym? Muszę tam pojechać właśnie bo Amelie, bo Audrey, bo właśnie skończyłam czytać "Nędzników", bo Montmartre. A pod osłoną nocy, udając że mam dzieci- tylko zgubiłam je w tłumie- Disneyland.

6. Francja, Prowansja

Daleko nie zajechałam od ostatniego punktu, jednak odkąd wróciła stamtąd moja(przyszła) teściowa, zdążyła mnie już zarazić opowiadaniami, zdjęciami i błędnym, rozmarzonym wzrokiem na samo wspomnienie. Nie mogę być gorsza od mojej teściowej(o, co to to nie!), więc chcąc nie chcąc Prowansję również muszę zaliczyć.

7. Bhutan
Powoli kraj otwiera się na turystów, pojechać zdecydowanie warto. Nie wiem nawet, czy zaczęłabym najpierw podziwiać Himalaje, buddyjskie klasztory, czy niesamowitą przyrodę. Królestwo Smoka, jak można przetłumaczyć oficjalną nazwę państwa, kusi odpoczynkiem od zgiełku, możliwością przemyślenia tego i owego(tzn. na fotelu w domu też da się myśleć, ale o ile lepiej się myśli, jak wszystko zostawiamy daleko za sobą i możemy w takiej oprawie nabrać dystansu). Chcę, chcę, chcę, a B. to w ogóle by padł ze szczęścia, gdyby mógł  się tam zabrać.

8. Indie

Zdecydowanie koniecznie odwiedzić w trakcie obchodów święta holi. W tym roku i tak wezmę udział w festiwalu kolorów w Polsce, więc zawsze to jakaś namiastka, ale tam to już w ogóle jest rozmach.

9. USA

Już nawet nie wiem, czy bardziej NY, czy Kalifornia, czy Wielki Kanion, czy cholera wie co.. Najlepiej wynajętym samochodem przez całe stany i być jak Thelma i Louise.

10. Maroko

Chyba jeden z niewielu już krajów arabskich, gdzie jeszcze bez strachu o własne życie można pojechać. Poznałam zresztą paru Marokańczyków i wszyscy byli bardzo pozytywni, więc to tym bardziej zachęca. Paskudna jest jednak ich słynna herbata z miętą, smakuje jak syrop, zdecydowanie wolę polską, łagodną wersję...

A Wam jaka podróż się marzy? A może już taka za Wami?